• RSS

sobota, 30 października 2010

Ciasteczka z orzeszków z dobrociami


I co. I nic. Pan czyściciel pieców pobił dziś rekord wszystkich kontrolerów gazomierzy, hydraulików, robotników, wszystkich złotych rączek, które przewinęły się przez mój dom. Od poniedziałku do piątku mam na klatce remont - start koncertu z wiertarką o 8 rano. Już prawie odruchową sięgam po stopery i wpycham je sobie w uszy, bo bez nich mózg mi lata w głowie. W rytm symfonii wierteł i młotków. Ale ale. Słowo się rzekło, rekord został pobity. Dziś, godzina szósta, minut 10, puk puk puk (dzięki bogu, że nie mam dzwonka z którąś z melodii a'la jesteśmy w lesie i ptaszek mi trymboli na wysokich tonach nad uchem). Dzień dobry, przyszedłem wyczyścić piec. Dzień dobry, śpię. 

Zobaczyłam to ostatnio w księgarniach i prawie oszalałam ze szczęścia. Skakałam wokół półki jak potłuczona, żeby sprawdzić, ile tego jest. Znacie to? Kiedy w pewnym momencie orientujecie się, że jesteście tak podekscytowani, że aż trochę aspołeczni? Ale, och, nieważne! Bo są!!


A historia jest taka, że będąc w tym roku we Francji, jak tylko zobaczyłam francuską serię tych książek, byłam zachwycona przez resztę mojego romansu z Paryżem. I pierwsza myśl: no mówiłam, że w Polsce nie ma takich książek! A tu proszę, jest. Bardzo okrojona, o połowę chudsza, a cena prawie taka sama. No ale jest, tak? W oryginale ta seria nazywa się Mon course de cuisine. Cała wyjątkowość tej książki polega na tym, że główna rolę grają zdjęcia. Tekst jest dodatkiem. Żeby upewnić się co do proporcji. Można spokojnie gotować opierając się tylko na obrazkach. I to na jakich... Aj. Romans z Francją tylko nabrał wypieków.


Co do tego wszystkiego mają ciasteczka? Właściwie nic. A czy zawsze muszą? :) Szukałam przepisu na ciasteczka, w których nie byłoby glutenu. A że moja wiedza na ten temat sprowadzała się do tego, że a i owszem, jest coś takiego jak dieta bezglutenowa, tylko w czym ten gluten jest, poszukałam. Poszperałam, przeczytałam i już wiem. I wyszło z orzeszkami. A raczej z orzeszków. Bez mąki. Za to z dwoma szklankami dobroci. Zielonych i czerwonych. Pestek dyni i żurawiny. Przydałoby się jeszcze żółte i byłaby złota polska jesień.
Bo w ogóle jesień mamy w tym roku fajną.


Inspiracja tym przepisem ze zmianami własnymi.

Składniki:
  • 130g mielonych migdałów (około 1 szklanki)*
  • 60g miękkiego masła
  • 40g cukru trzcinowego - możesz zastąpić 2 łyżkami dobrego miodu lub, jeśli lubisz słodsze ciasteczka, dodać oprócz cukru (lub tych dwóch łyżek miodu) jeszcze łyżkę miodu - bo ciasteczka nie dorównują słodkością na przykład krówkom. Są słodkie, ale bez przesady - to bakalie robią je słodkie.
  • 1 małe jajko
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki sody lub proszku do pieczenia
  • przyprawy korzenne - jakie dusza zapragnie: ja dałam trzy łyżeczki przyprawy do pierników (to jest mieszanka zmielonego cynamonu, kardamonu, goździków, pieprzu)
  • 2 szklanki różnych dobroci**
* mielone migdały można zastąpić częściowo lub w całości innymi mielonymi orzechami albo mąką. Możesz zmielić migdały samemu z blenderze lub młynku - bez obierania, ze skórką. Albo możesz kupić mączkę migdałową, czyli gotowe zmielone i zapakowane migdały w sklepie.
** w skład dobroci mogą wejść grubo posiekane orzechy różne (ja dałam szklankę migdałów, nieobranych), żurawina, kawałki czekolady, rodzynki, pestki dyni, słonecznika, skórka cytrynowa, pomarańczowa, imbir kandyzowany, inne owoce suszone - rozrzut możliwości jest ogromny. Ja dałam szklankę posiekanych migdałów i dryga szklankę z wymieszanymi pestkami dyni i suszoną żurawiną. Jeśli dodajesz bardzo słodkie dobrocie, możesz dodać do ciasta trochę mniej cukru.


Przygotowanie:
Rozgrzej piekarnik do temperatury 180°C. 3 blachy wyłożyć pergaminem lub matą żaroodporną. Mielone migdały, sól, proszek do pieczenia, przyprawy i różne dobre rzeczy wsyp do miski, wymieszaj i odstaw. Masło utrzyj z cukrem i jajkiem na puszystą masę. Wsyp pozostałe składniki i wymieszać dokładnie łyżką. Zwilż dłonie w zimnej wodzie i odrywaj z ciasta małe kleksy. Możesz robić z nich kulki, a możesz po prostu układać takie ciapki blasze wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia, w odstępach minimum 2 cm. Wstaw do piekarnika na około 10 minut. Po wyciągnięciu z piekarnika ciasteczka będą miękkie, dlatego musisz je przez chwilę wystudzić i dopiero zjadać.



Woody Allen, Czysta Anarchia


Podążaj za białym królikiem, czyli tytuł jest wskazówką. Lepiej tej książki nie można było nazwać. Choć jak się patrzę na to, co Allen wyprawia ze słowami i jakie historie tworzy w swojej głowie, to właściwie wszystkie książki sobie trafnie nazywa. Skutki uboczne, Obrona szaleństwa... Jak się bierze za Allena, to z góry trzeba przyjąć jedno: że to będzie zabawa na najwyższym, nierealnym poziomie. Wyobraźni, śmiechu, intelektu. Wszystko tam jest. A jeszcze przed przyjęciem tego, trzeba przyjąć, że przyjmowanie czegokolwiek generalnie się w tym przypadku nie sprawdza.

środa, 27 października 2010

Chocolate Chip Cookies


Przywiozłam sobie z Londynu książkę kupiona za grosze jakieś, wyszperaną niedaleko National Gallery w antykwariacie (o tak, w Oxfamie, którego kocham miłością ponadczasową i ponadgraniczną  - jak wyguglujecie sobie "Oxfam", wyskoczy pierwszy na górze). Książka ma tytuł jak stąd do Gdańska: Chocolate. W książce o czekoladzie można napisać wszystko: jak czekolada rośnie, o pardon, kakao jak rośnie, czekolad rodzaje, można też pisać o czekoladowych groszkach, czekoladowych zającach, podjadaniu czekolady, czekouzależnieniu, o wszystkim można, byle było brązowe, prostokątne i podzielone na małe kostki. A ta jest o całym zwierzyńcu, zaczynając od niebieskich hipopotamów czatujących na podkradnięcie komukolwiek tabliczki, rozanielonej krowie na czekoladowym haju, waniliowo charakternym indyku, który chodzi za hipkami jak upierdliwy pan ochroniarz w ekskluzywnym sklepie 1500+ za skarpetki i jest żywym alarmem na potencjalnych wyjadaczy. Jest też świnka, która ma brzuszek (no jak to świnka - widział ktoś świnię w wersji fit?) i pakuje w ten brzuszek ile wlezie. 


Nie ma książki o czekoladzie bez przepisu z czekoladą, więc w towarzystwie świnki-wyżeraczki zrobiłam CCC - Chocolate Chip Cookies. Zabrałam się do pieczenia zanim popatrzyłam, że temperatura w farenheitach i gdzieś w środku strony mi śmiga 6 uncji. Lenistwo to moja mocna strona (panie spraw, żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce), gdzie tam będę szukać w internecie tabelki z przelicznikiem stopni F na C. Otworzyłam pierwszą lepszą książkę z przepisami na muffiny, wyczytałam, że 170 C, coś mi się to średnio zgadzało, to nastawiłam an 190 stopni. Zgadzało mi się faktycznie średnio, bo robiłam ciasteczka, a nie muffiny. Pochlastało mi się, ale temperaturę wybrałam idealną. To się ładnie nazywa: na oko
Angielski jest fajny. Jedno słowo mi się spodobało, drugie rozśmieszyło. Mądre słówko do zapamiętania to cream, w sensie nie że krem, ale że weź zmiksuj na krem. A drugie samo się zapamiętało, bo fajne. Trzeba cream together until  fluffy. Fluffy! Jakie cud-określenie!



Chocolate Chip Cookies
Przepis zmieniony na moje z Chocolate, The Consuming Passion (co anglicy mają z tymi dużymi literami, że każdy wyraz musi się nimi zaczynać?!) Sandry Boynton. Tłumaczenie moje.

Składniki:
  • 3/4 szklanki masła
  • 3/4 szklanki brązowego cukru (demerary)*
  • 1/4 szklanki brązowego cukru, ale ciemnego (muscodavo)*
  • 1 jajko
  • 1 i 1/3 szklanki mąki pełnoziarnistej (bez problemu do kupienia - ja użyłam pełnoziarnistej żytniej razowej, ale zwykła pszenna, byle pelnoziarnista, jak najbardziej się nada)
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • czekolady - dużo. W przepisie było 6 uncji. Ja nie mam zielonego pojęcia ile to jest jedna uncja, więc wsypałam na oko: tyle, żeby było dobrze i dużo. Jakbym miała to zamknąć w jakiejś mierze, to tak jedna szklanka? Ja dałam trochę białej, trochę gorzkiej i dużo czekogroszków. Możecie tu z rodzajami czekolady dowolnie kombinować.
* - moja uwaga: ja użyłam tylko 3/4 szklanki cukru kokosowego zamiast obu brązowych - trzeba posiekać w blenderze brązowy (albo zwykły) cukier z płatkami kokosowymi, przesypać do słoika, szczelnie zamknąć i odstawić na kilka dni. Po otwarciu z tego słoika tak cudownie pachnie kokosem, że co najmniej jakby się było w tropikach pod palemką. Jeśli nie masz cukru kokosowego albo nie chce Ci się go robić - daj brązowy. Ja jednak zakochałam się w kokosowym (o, a przepis na niego podam za niedługo)






Przygotowanie:
Nagrzej piekarnik do 190 stopni C. Ubij masło z cukrem na lekką i puszystą (fluffy w oryginale) masę. Wbij jajko i "dobij" je do masy (czyli ubij tak, żeby wszystko nadal było fluffy). Dosyp mąkę, proszek do pieczenia i całą czekoladę. W tym momencie następuje tradycyjne sprawdzanie smaku przed pieczeniem:


Jeśli ciasto zda egzamin, z reszty, która została w misce formuj dłońmi (najlepiej przechodzi patent ze zwilżonymi zimną wodą - masa nie klei się do rak, a ciasteczka na tym nie ucierpią) na małe kulki, mniej więcej wielkości orzecha włoskiego i układaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Układaj kuleczki z minimum 2,5-centymetrowych odstępach, bo lekko rozjeżdżają się na boki podczas pieczenia. Nie tracą jednak swojego kształtu (więc jak zrobisz im wicherki na czubku, to będą z wicherkiem i po upieczeniu). Piecz przez 10 minut. Po wyjęciu mogą być miękkie, jeśli dotkniesz je palcem, ale w 3 minuty stwardnieją na kruche ciasteczka.






Sandra Boynton, Chocolate - The Consuming Passion

O książce wyjątkowo napisałam wcześniej - idź do początku wpisu :)

poniedziałek, 25 października 2010

Mój muffinku! (z orzeszkiem i czekoladowym groszkiem)


Myślę sobie: zrobię porządek z przepisami. Wizja pierwsza klasa: będę miała wszystko w jednym miejscu, segregatory będą stały równiutko ułożone na półce, a przepisy będą ładnie opisane, oddzielone kolorowymi zakładkami. Będę kuchareczką że hej.
Wydrukowałam wszystkie z przeglądarkowych ulubionych, znalazłam jakieś stare wytarganki, zebrałam to wszystko w jedno miejsce. I leży. Przede mną kupa makulatury, kupa wydrukowanego internetu leży. Do segregatora to wepchać czy do pudełka, czy w ogóle: co z tym zrobić? Myślę znowu: a, poprzeglądam sobie. Zrobię risercz. Który przepis mi się nie podoba, do kosza. I idzie dobrze: kosz, segregator, kosz, segregator, kosz... segregator, segregator, segregator, segregator... I tak w śmieciach wylądowało może pięć kartek. 
No nie, tak się pracować nie da. Więc narobiłam dziurkaczem dużo konfetti, wpięłam wszystkie kartki do segregatora. Bałagan, którego nie widać przestaje być bałaganem. No więc mam porządek. Taki sam jak przedtem minus pięć kartek. 
Da się? Da.


Przed chwilą usłyszałam: Mój muffinku!. Rozłożyło mnie na łopatki. Jakie to miłe. 


Muffinki migdałowo-czekoladowe z orzechową kruszonką


Składniki na 12 sztuk:
  • 225 g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • pół łyżeczki cynamonu
  • pół łyżeczki sproszkowanego imbiru
  • szczypta soli
  • 40 g brązowego cukru
  • 50 g sparzonych, obranych, posiekanych i lekko uprażonych na suchej patelni migdałów
  • 3 łyżki płatków migdałowych
  • 100 g czekolady w różnej postaci: posiekanej na kawałki, startej, groszków czekoladowych
  • 1 duże jajko
  • ¾ szklanki mleka
  • pół łyżeczki esencji waniliowej
  • 60 g miękkiego masła
  • kruszonka: łyżka masła, łyżka mąki, łyżka mączki migdałowej (czyli sproszkowanych migdałów - można samemu wrzucić migdały do blendera i posiekać), pół łyżki cukru

Przygotowanie:
1. Nagrzej piekarnik do 180 stopni C. Wysmaruj masłem 12 foremek do muffinek.
2. Przygotuj kruszonkę. Z mąki, migdałów, cukru i masła zagnieć kulę ciasta, w razie potrzeby dodaj odrobinę mąki. Włóż do zamrażalnika do schłodzenia.
3. Mąkę przesiej do dużej miski, wsyp proszek do pieczenia, cynamon, imbir i sól. Dodaj cukier, posiekane migdały, płatki migdałowe i czekoladę. Wymieszaj.
4. Dodaj jajko, mleko i esencję waniliową. Wymieszaj dużą drewnianą łyżką albo plastikową łopatką, aż składniki się połączą. Dodaj miękkie masło i rozetrzyj.
5. Nakładaj ciasto łyżką do foremek. Nie do pełna, a do plus minus 1/2 - 2/3 wysokości. Na wierzch pokrusz schłodzoną kruszonkę i posyp dodatkowo płatkami migdałowymi. Piecz około 20 minut, tak by babeczki wyrosły i nieco się zrumieniły, ale nie były wysuszone i „przepieczone”. Po wyjęciu odstaw do przestudzenia i dopiero wyjmij z foremek.



W razie problemów z rozróżnieniem współczucia i empatii.
Dave Lakhani, Perswazja


 Przeczytałam w życiu dwie mądre książki o perswazji: pierwsza to Wywieranie wpływu na innych Cialdiniego i druga ta. Cialdini opisywał jak się bronić przed niechcianą perswazją i mieć świadomość, jak coś jest nam narzucane. Lakhani za to kładzie nacisk na to, że... perswazja jest dobra. W życiu by mi to na myśl nie przyszło. Zawsze kojarzyła mi się z wywieraniem niechcianego wpływu, próbą kontroli, namawianiem. A tu nie. Perswazja u Lakhaniego to siła przekonywania. Na przykład w dyskusji, nie wtedy, kiedy chcesz wywrzeć wpływ (Lakhani mówi be), ale kiedy chcesz rozwiązać jakiś problem, np. kłótnię albo stan takiego napięcia, że jeden ruch palcem i wszystko wylatuje w powietrze. W książce jest przykład sprzedawcy samochodów, bardzo dobrze to wszystko ilustrujący. Sprzedawca, który chce zmanipulować klienta, mówi mu, że ma dziś superhiperpromocję na interesujący go model, że to tylko dziś, że jak się nie zdecyduje, jutro może być drożej, wpycha my wszystkie możliwe dodatki, słowem - stosuje cialdinowską taktykę stopy między drzwi (małe ustępstwo prowadzi do coraz większych ustępstw) i stosuje wszystkie możliwe triki wywierania wpływu. Za to sprzedawca, który korzysta z perswazji, ma przede wszystkim na uwadze dobro klienta (z prostej przyczyny: klient zazwyczaj szybko orientuje się w manipulacji, a to przekreśla jakiekolwiek szanse na to, że wróci do sprzedawcy, ba, on jeszcze zniechęci wszystkich swoich znajomych, w porywach ogłosi to na jakimś forum internetowym). Perswazyjny sprzedawca będzie się zatem starał odwieźć klienta od kupna czerwonego ferrari na rzecz srebrnego merola, bo wie, że klient przyszedł z rodziną, bo mówił o rodzinnym samochodzie, bo ferrari będzie dla niego niepraktyczne. Postara się go przekonać, żeby nie brał lusterek z wycieraczkami, bo są mu kompletnie niepotrzebne, a żeby zamiast tego zainwestował w dobre wspomaganie. I o to chodzi w perswazji.


wtorek, 19 października 2010

Kolory i puszystości. Sernik londyński z winogronami


Różowy tydzień dobiega końca. Dawno nie było tu porządnego kawałka ciasta, takiego co to nożem, a potem szpadlem do ciasta trzeba przy nim operować (ktoś ma pomysł jak nazwać tę łopatkę, tę taką nabieraczkę do ciasta, która kształtem przypomina szeroki nóż, tylko nie kroi i służy do przenoszenia kawałków ciasta, żeby dotarły na talerz w miarę w jednym kawałku? - a przynajmniej nie w więcej niż trzech?). Sernik dodatku widelca się nie doczekał, ani łyżeczki nawet. Warunki półpolowe sprawiły, że 30 osób jadło sernik rękami i... nikt się za głośno nie skarżył. Czasami smak i atmosfera miejsca są ważniejsze niż pełna zastawa (co prawda coś tam było - zamiast widelczyków w pogotowiu czekało 30 noży, ale na nie nikt się jakoś nie skusił).

A sam sernik? Puszysty, "mokry", ale nie ciężki. Wręcz przeciwnie, lekki. Z cytrynową skorupką z białej czekolady na wierzchu. I z winogronami. A o północy z 44 świeczkami na torcie. (43, ale nikt chyba nie zauważył, jak wyleciała jedna, bo siła "stu lat, niech żyje żyje nam" nie zmalała jakoś drastycznie).
Och tak, och tak, jak ja ogromnie lubię świętować. Wszystko!



Składniki 
na masę serową:
  • 1 kg dobrze zmielonego twarożku (może być ten kupny, w wiaderku, byle bez dodatku cukru)
  • 230 g cukru pudru - jeśli ma być tylko lekko słodki, może być 200 g
  • 5 dużych jajek (lub 7 małych)
  • 4 duże żółtka jajek (5 małych)
  • 2,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego (można dać dobry cukier waniliowy)
  • 1,5 łyżki soku z cytryny
na polewę:
  • 1,5 tabliczki białej czekolady
  • skórka starta z jednej cytryny - dokładnie sparzonej i wyszorowanej (żeby nie było żadnych pozostałości chemicznych psikaczy na wierzchu)
  • winogrona - białe i ciemne
  • kilka kostek gorzkiej czekolady startej na tartce na wiórki
Przygotowanie:
Jako że sernik jest bez spodu, wyłóż blachę papierem do pieczenia - wytnij z niego kółko takiej wielkości jak spód blachy i wyłóż go nim. Jeśli chcesz zrobić spód, możesz go zrobić z pokruszonych herbatników i masła -  roztopić masło, dodać do pokruszonych herbatników, wymieszać, połączyć wszystko i wyłożyć blachę, przyciskając dokładnie ciastka do spodu, potem schłodzić i po ok. 15 minutach powinno być gotowe. Ale (ALE), wcale nie musisz robić tego sernika ze spodem. Ja go pominęłam.
Na początek rozgrzej piekarnik do 180 stopni C. W dużej misce ubij ser, aż będzie gładki i lśniący. Następnie dodaj cukier. Miksując, wbijaj po kolei jajka i żółtka, ciągle mieszając dodaj wanilię i sok z cytryny.
Sernik piecze się w kąpieli wodnej. Czyli najpierw trzeba zagotować wodę i przygotować dwie blachy: jedną mniejszą, drugą większą, do której na mała się zmieści. W mniejszej będzie sernik, a w dużej gorąca woda. Owiń formę na sernik podwójnie złożoną folią aluminiową, włóż do większej formy. Przez to do sernika nie dostanie się woda. Wlej masę serową do formy. Większą zalej gorącą wodą, plus minus do połowy jej wysokości. Wstaw do piekarnika i piecz ok. 50 minut. Powierzchnia sernika powinna być ścięta i, jak dotknie się palcami, sztywna (tak, że polewa nie wsiąknie). Tylko uwaga na palce, bo sernik będzie gorący! Test z suchym patyczkiem się nie sprawdzi - sernik jest w środku wilgotny i kremowy (na metodę suchego patyczka to my go możemy co najwyżej przypalić).
Polewę przygotuj z białej czekolady rozpuszczonej w kąpieli wodnej. Zetrzyj do niej skórkę cytrynową, wymieszaj, przestudź lekko, żeby nie była wściekle gorąca, ale nadal dała się rozsmarować na cieście i polej nią wierzch sernika. Powtykaj w nią połówki winogron, posyp wiórkami z ciemnej czekolady i wstaw do lodówki na co najmniej kilka godzin. 

Voila! 




Mariusz Urbanek - Kisiel 
(o książce pisałam już tutaj: klik)

niedziela, 17 października 2010

Pink mirabellini, książki mi tańczą na półce i francuskie makaroniki



Będzie trochę francusko, trochę po szwedzko i po polsku, rzecz jasna.


Książki mi hulają po nowych półkach, regał stoi, a ja zastanawiam się, czy ta śrubka, która została z ikeowskiego pakietu zrób-se-sam (zbij-se-sam), to zawsze zostaje. Trzymajmy się tego, że mili panowie w magazynach dodają o jedną za dużo na zaś, gdyby komuś jakaś wpadła pod biurko, za łóżko albo w ogóle zaginęła bez wyraźnego miejsca. W naturze podobno nic nie ginie, co najwyżej zmienia właściciela. Kłopot w tym, że czasami właściciel jednak się nie zmienia, bo taka drobnostka tkwi sobie wesoła i szczęśliwa w jakimś zakamarku w domu i szczerzy się z ciemnej dziury. Dobra. Ale to i tak lepiej niech zostanie i się składuje nie wiadomo gdzie niż miałoby zabraknąć. Nowy regał stoi i to stoi prosto, nie kiwa się, nie leci ani na mnie, ani na ścianę. W ogóle do nikogo ani niczego wydaje się nie odczuwać żadnych pociągów. I niech taki zostanie, aseksualny.




Kolejne ciasteczka zrobione w ramach różowego tygodnia walki z rakiem.
Lekkie i drobne makaroniki, superchrupiące, przełożone dżemem z mirabelek. Właściwie można dwie połówki połączyć jakimkolwiek dżemem, można nawet posmarować jedno z nich czekoladą i klepnąć drugim. Ale dżem z mirabelek był jedynym kwaśnym dżemem, jaki miałam w domu, a pomyślałam, że jak z dwóch stron słodkie atakuje, to chociaż niech chociaż środek się broni. Dla zrównoważenia smaku i żeby się nie zasłodzić. Chociaż wydaje mi się, tymi makaronikami nie da się zasłodzić nawet ze zwykłym dżemem. Tak są, spryciule, skonstruowane.





Francuskie makaroniki 

Składniki:
  • 3 białka w temperaturze pokojowej
  • 200 g cukru pudru
  • 30 g drobnego cukru do wypieków
  • 125 g zielonych migdałów - czyli mączki migdałowej, bez problemu do kupienia w sklepach spożywczych
  • kilka kropli czerwonego barwnika spożywczego (ja użyłam soku z żurawiny, można tez z buraka albo czarnej porzeczki - byle był megamocnoczerwony)
  • czerwony dżem albo marmolada - ja użyłam dżemu z mirabelek (robiłam go tu: klik), ale można zastąpić go jakimkolwiek, jaki lubicie
Przygotowanie:
Rozgrzej piekarnik do 160 stopni C.
W dużej misce wymieszaj cukier puder ze zmielonymi migdałami. W osobnej, suchej i czystej (to ważne, bo byle paproch albo plamka tłuszczu zabijają w białkach ich zapał do współpracy w ubijaniu i piana nie wyjdzie) misce ubij mikserem białka z drobnym cukrem na sztywną, gładką pianę. Najpierw ubij białka, możesz dodać odrobinę soli, wtedy białka będą sztywniejsze, a pod koniec dosyp cukier i ubijaj jeszcze chwilę, aż masa będzie gładka i lśniąca. Dodaj kilka kropli czerwonego barwnika (soku). Używając szerokiej łopatki, ostrożnie wyłóż pianę na migdały i bardzo, ale to bardzo delikatnie wymieszaj (chodzi o to, żeby nie zamachiwać się energicznie jak na przykład przy mieszaniu herbaty, kiedy chcemy, żeby cukier jak najszybciej i za wszelką cenę rozpuścił się teraz, natychmiast). Kiedy masa będzie już w miarę jednolita, przełóż ją do rękawa cukierniczego (albo moja niezawodna sztuczka z woreczkiem foliowym i odcięciem jego rogu) i na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, "wypluwaj" z rękawa małe porcje masy, zachowując między poszczególnymi plumkami kilka centymetrów odstępu. Kiedy już skończysz, pozostaw ciasteczka na powietrzu przez 30 minut do godziny i dopiero wsadź do piekarnika. Piecz przez ok. 15 minut. Jeśli uznasz, że potrzebują jeszcze chwilę czasu, zostaw je na kolejne pięć, siedem minut, ale nie dłużej, bo się przypalą.



Halina Poświatowska, *** (a ja siedzę pod piecem...)

(o tej pani pisałam już tu: klik1, klik2)

sobota, 16 października 2010

Kokos i zdrowie mają kolor różowy


Babeczki, leczcie się! Październik miesiącem walki z rakiem piersi, więc weźmy się w kupę i idźmy do lekarza. Wizyta zajmuje nie więcej niż pół godziny. Samo badanie - nie więcej niż 15 minut. A pójście na takie badanie jest bezcenne. Bo albo dowiecie się, że wszystko jest w porządku, albo że coś jest nie tak, ale dlatego, że przyszłyście wcześniej, nie trzeba robić żadnych drastycznych zabiegów typu ostra chemioterapia czy mastektomia. Jeśli szkoda wam czasu, to pomyślcie sobie, że czas przeznaczony na badania profilaktyczne jest sto razy mniejszy niż czas, który będziecie musiały poświęcić na walkę z choróbskiem, kiedy będzie nieleczone. Spencer wyliczył, że co 33 minuty jedna Polka dowiaduje się, że ma raka piersi. Szok? To nic. Co 1,5 godziny umiera jedna z kobiet z tym nowotworem. Jest najbardziej złośliwą postacią raka wśród kobiet. Bardzo boli i bardzo się cierpi. Jest też najczęstszą formą raka wśród polskich kobiet. Dwa lata temu wykryto go u ponad 15,5 tysiąca polskich babeczek.

Badajmy się, żeby nie być kolejną! A jeśli już być, to zwalczyć cholerstwo wcześnie i szczęśliwie cieszyć się zdrowiem do końca życia.

Ciasteczka dołączają do różowej akcji antyrakowej.




Różowe ciasteczka kokosowe (bez pieczenia)
Składniki:
  • na warstwę białą: 200 g wiórków kokosowych - dobrej jakości, nie ma co oszczędzać, bo ciasteczka nie będą chciały się formować: mają ładnie pachnieć i dobrze wyglądać, nie na wysuszone; 85 g niesłodzonego mleka skondensowanego, 85 g niesolonego masła; do osłodzenia można dodać 2 łyżeczki cukru - bez cukru są naturalnie słodkie od kokosu i mleka, i ja takie wolę, ale jeśli ktoś lubi słodsze, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie sypnąć.
  • na warstwę różową: 200 g wiórków kokosowych - dobre jak wyżej, 85 g niesolonego masła, 85 g niesłodzonego mleka skondensowanego, kilka kropli czerwonego barwnika spożywczego (zamiast niego można użyć, i jest sto razy zdrowiej, soku z żurawiny, soku z buraka albo jakiegokolwiek innego mocnoczerwonego soku), cukru jak wyżej; jakiś gęsty przetwór - dżem, konfitura, marmolada, ważne, żeby się trzymało i nie rozłaziło na boki.


Przygotowanie:
Masło i mleko podgrzać w rondelku, aż masło się rozpuści. Jeśli chcecie dodać cukru, to teraz. Do dużej miski wsypać wiórki i zalać je rozpuszczonym masłem z rondelka. Jeśli robisz pierwszą warstwę, białą, po prostu wymieszaj wszystko razem dłońmi, żeby wiórki oblepiły się płynem i trzymały razem. Jeśli robisz warstwę różową, dodaj w tym momencie parę kropli barwnika (soku) i dopiero wymieszaj. Odstaw masę na chwilę, 5 minut, niech lekko przestygnie. Poupychaj każdy kolor wiórków w foremki i układaj je na czymś płaskim, np. desce albo dużym talerzu. Kiedy zrobisz już wszystkie, posmaruj wierzch odrobiną jakiegoś przetworu, który sklei oba kolory - ja miałam w lodówce gęsty dżem z aronii. Na wierzch tak posmarowanych ciasteczek kładź te, w innym kolorze - jeśli posmarowane ciasteczko było białe, przyklep je różowym i na odwrót.
I już. Teraz tylko do lodówki na kilka godzin, niech się schładzają. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak szybko się schłodzą - chodzi o to, że jeśli masło było roztopione, to w lodówce znowu stwardnieje i tym samym ciasteczka będą się trzymać kupy, a nie rozlatywać. Ja zostawiłam na cała noc, ale to tylko dlatego, że robiłam je w nocy i chcąc nie chcąc (bardziej jednak chcąc) musiałam iść spać. Ciastka trzeba przechowywać najlepiej w chłodnym miejscu, a przynajmniej nie centralnie na słońcu, albo gdzie może im przygrzać. Czyli: z dala od wszelkich pieców, piekarników, czajników i kuchenek. Spokojnie może je trzymać na wierzchu przez kilka dni, byle czymś przykryte, bo kokos wyschnie.




któryś z artykułów z Coachingu, nr 1/2010


Moja następna pozycja obowiązkowa na liście gazet. Uwielbiam Coaching. Jest wiele polskich czasopism psychologicznych i żadna mi nie leży. Charaktery są zbyt naukowe i za sztywne, Sens jest poradnikiem, a to też nie o to mi chodzi. Ja my oni to młodsze rodzeństwo Polityki, też zresztą poradnikowe. I wreszcie, o, dziękuję! na początku tego roku pojawił się Coaching, przygotowywany przez Focus we współpracy z amerykańskim Psychology Today. I tak! to jest moje psychologiczne czytadło.

wtorek, 12 października 2010

Kokoszkowe ciasteczka II, wersja 2.0 po tuningu


Ja cię kocham, ale troszkę, 
jak kogucik swą kokoszkę,
bo kogucik swą kokoszkę, 
kochał stale, ale troszkę.

(Wydaje mi się, że istotą rymu abba jest to, żeby rymujące się wyrazy były jednak nieco inne, co jednak nie przeszkadza w tym, żeby od 3 lat wszem i wobec uważać go za kokoszkową, all rights reserved, dziennikarską odezwę).


Kokoszkowe ciasteczka, już kiedyś robione, tym razem w stuningowanej wersji 2.0. Wersja 1.0 była waniliowa, ta jest, jak nowa to nowa, kakaowa.Czekoladowa? Czekoladę robi się przecież z kakao. Niech będzie. Z mało upierzonymi kuperkami, bez obrastania w piórka. Nie zacietrzewione, ale nieopierzone, nie zakurzone, nie bazgrzące jak kura pazurem (przeszły manicure) i nie kury domowe.

Sam przepis na ciasto jest bardzo fajny. Nie sprawia problemów przy wałkowaniu, nie trzeba go schładzać, dobrze się formuje. I daje pyszne ciasteczka. Mocno kakaowe, kruche, dla ich dwudziestodwuletniej (o, pardon! szesnastoletniej!) eee... kwoki? (ależ w dobrym tego słowa znaczeniu! :) ). Z czekoladowymi piórkami i takimi samymi ślepkami. Jedna nawet dość zalotna, próbuję puszczać oko.
Może puszczać, i tak już zjedzona.

Kurka!


Kokoszkowe ciasteczka II, wersja 2.0 (wersja 1.0 była tu: klik)

Składniki:
  • 225 g mąki pszennej + odrobina do podsypywania
  • 150 g masła, posiekanego na małe kawałki
  • 110 g drobnego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (nie aromatu)
  • łyżka dobrego kakao
  • 1 łyżka mleka
  • pół tabliczki stopionej gorzkiej czekolady
Przygotowanie:
Rozgrzej piekarnik do 180 stopni C. Blachę wyłóż papierem do pieczenia. 
Do dużej miski przesiej mąkę, dodaj masło i rozetrzyj palcami tak jak na kruszonkę. Dosyp cukier,  kakao, wlej mleko i ekstrakt waniliowy i wymieszaj wszystko dokładnie. Wyrób gładkie ciasto. Nie musisz go schładzać w lodówce.
Rozwałkuj ciasto na blacie podsypanym mąką (żeby ciasto się nie przyklejało). Zawsze do tych ciastek stosuje małą sztuczkę - jeśli ciasto nie da się gładko rozwałkować, np. rozwarstwia się, należy przełożyć ciasto do miski, dolać odrobinę mleka (niepełną łyżkę) i odrobinę mąki (mniej niż jedną łyżkę - tylko tyle, żeby ciasto przestało się kleić do rąk), wtedy można rozwałkować już bez obaw, że ciasto nie będzie trzymać się razem przy wycinaniu ciasteczek. Kiedy już wytniesz foremką ciasteczka, ułóż je na blasze do pieczenia, wstaw do piekarnika i piecz ok. 12-15 minut, aż ładnie się zarumienią. Przed pieczeniem nie musisz ich smarować jajkiem ani mlekiem. 
Po wyciągnięciu gorących ciasteczek z piekarnika, daj im ostygnąć, rozpuść czekoladę w kąpieli wodnej i przełóż do rękawa cukierniczego. Ja mam znacznie lepszą opcję - przekładam czekoladę do małego woreczka, takiego, w jaki pakuje się kanapki, odcinam mały rożek i mam najbardziej precyzyjne narzędzie do dekorowania czekoladą - wychodzą małe strużki, którymi można malować jak cienkim pędzelkiem. Czekoladą narysuj kokoszkom piórka i oczy.



Leszek Kołakowski, Rozmowa 3.: Mądrzy nie staną się mądrzejszymi, Twarze Dużego Formatu


Duży Format lubię, zbieram, czytam. Lubię: za dobre wywiady, dobre reportaże, mądre słowa i mądrze wypowiadających się ludzi. Zbieram: co tydzień wkładka z wyborczej zostaje przewertowana, następnie przeczytana, by w piątek wylądować w segregatorze (medal dla tego, kto mi powie jak nazywa się pudełko na gazety, w którym ustawia się je pionowo - to już nie segregator, bo nie ma, no właśnie, znowu, jak to się nazywa? zakleszczaczy? I jeszcze nie pudełko, no no, pudełko to to na pewno nie jest!). Problemy z papierową terminologią. Po piątkowym dołożeniu formatu do poprzednich numerów, czekam 6 dni na kolejny. Więc jak tylko wyszedł zbiór wywiadów z DF, zaraz porwałam jeden z empikowej półki i stanęłam za bukietem z lizaków, a przed dwutygodniową ofertą tygodnia (układ kas w empiku od sasa do lasa), cierpliwie przeczekałam standardowe pytanie: Czy chce Pani skorzystać z naszej... i wreszcie wyszłam zadowolona z nowym trofeum pod pachą. Tak!
Related Posts with Thumbnails