• RSS

poniedziałek, 29 listopada 2010

Latające książki

Pozbywam się książek :) Skorzystałam, gotowałam z nich, lubiłam oglądać - wykorzystałam je tak jak tylko się dało. A teraz puszczam dalej. Żeby teraz komuś innemu dawały radość, inspirację i fajne przepisy. A więc, niech książki lecą! Po co je sprzedaję? Żeby zrobić miejsce na nowe, podzielić się tymi i wymienić je na pewną jedną dużą książkę, na którą mam ogromną ochotę :) Nie chciałam ustalać dużych cen, nie zależy mi na sprzedaniu książek w takiej cenie, w jakiej kupiłam. Chcę móc "wymienić je" sobie, na książkę, na którą bardzo poluję.

Jeśli chcecie którąś kupić, piszcie w komentarzach plus dajcie mi znać na maila: j.mentel@gmail.com
Podam wam wtedy numer konta i sprawdzę koszty przesyłki. W razie wątpliwości albo spragnienia większej ilości informacji - też mail. 
Do książki doliczcie cenę przesyłki, którą wyślę wam mailem - wg cennika poczty polskiej (przesyłka z potwierdzeniem nadania), chyba że ktoś reflektuje na kuriera. Przesyłka jest jedna, niezależnie od ilości książek, którą zamówicie. Książki wysyłam opakowane w bąbelki, żeby nic im się nie stało podczas podróży.

Na czerwono - sprzedane
Na żółto - zarezerwowane
Reszta - wolne


1. Cook's Library - Chocolate (po angielsku, Exlusive Editions), s. 178 - 15 zł Jędrzej
2. Franca Feslikenian - Desery i przekąski (fk), s 66 - 5 zl 
3. Kuchnia na majówskę cz. 2/2 (wyborcza), s. 98 - 3 zł podaj
4. Almanach serów, s.30 - 4 zł
5. Cornelia Adam - Zdrowe śniadania. Musli i inne (Warszawski dom wydawniczy, twarda okładka), s. 67 - 7 zł Ally
6. Andrzej Fiedoruk - Kawa (Pascal + wyborcza), s. 98 - 6 zł Paulina
7. Andrzej Fiedoruk - Herbata (Pascal + wyborcza), s. 98 - 6 zł Paulina
8. Andrzej Fiedoruk - Czekolada (Pascal + wyborcza), s. 98 - 6 zł Oliwka
9. Wanda Jackowska - Przetwory z domowej spiżarni (Biblioteczka Poradnika Domowego), s. 66 - 2 zł Kasia
10. Rafał Włudyka - Desery wykwintne a nawet wyrafinowane (twarda okładka, wyd. REA), s. 130 - 17 zł Oliwka
11. Jane Brody's Good Food Book (po angielsku, z 1985 roku, wielkie tomisko, ponad 350 przepisów, na dole trochę wymięty brzeg okładki), s. 702 - 17 zł podaj


12. Le cordon bleu - Lato(Konemann), s. 66 - 7 zł marta
13. Le cordon bleu - Desery (Konemann), s. 66 - 7 zł - Krokodyl
14. Grażyna Toruńczyk - Pyszne warzywa na naszym stole (Biblioteczka Poradnika Domowego), s. 66 - 2 zł Kasia
15. Aleksandra Chomicz - Śniadania (Encyklopedia gotowania, twarda okładka, Prószyński i s-ka), s.100 - 10 zł 
16. Halina Jachowska - Torty, ciasta, przekładańce, rolady (Encyklopedia gotowania, twarda okładka, Prószyński i s-ka), s.100 - 10 zł  basia
17. Jacqueline Bellefontaine - Czekolada. Z kuchennej półeczki (wyd. Parragon) - vinka
18. La dolce vita. Kawa (twarda okładka, G+J Polska), s. 68 - 10 zł
19. Le cordon bleu - Śniadania (Konemann), s. 66 - 7 zł rezerwacja basia
20. Domowa księga przepisów (Reader's Digest) - s. ponad 400: wielki zeszyt w twardej oprawie z przepisami, miejscem na notatki, notesem an zakupy, kieszonkami na ulubione przepisy, poradami i megakolorowy - 20 zł
21. Lato w słoiku - warzywa (wyborcza + kuchnia, kartki lekko wymięte jak po zmoczeniu, ale wyprostowałam i jest ładnie) - 2 zł
22. Barbara Jakimowicz-Klein - Kuchnia erotyczna (Świat książki, twarda okładka), s. 146 - 12 zł
23. Alina Stradecka - Niezwykłe potrawy ze zwykłych kasz - kupione

piątek, 26 listopada 2010

Zaśnieżyło mi


Rano słyszę: Weź czapkę i rękawiczki, bo zimno. Dobra, wezmę. Oczywiście, że nie wzięłam. Próbując logicznie rozgryźć jak zimno mi będzie, skierowałam leniwie swoje prawe oko na okno. E, nie, nie może być aż tak zimno (doszłam do tego siedząc w ciepłym szlafroku, z termoforem na kolanach). Noo, jednak może. Wystarczyło, że raz wróciłam, odgrywając po drodze symfonię zębami i dziś już się wyposażyłam w full zestaw awaryjny na spadki temperatury. Czy to, co mi dziś przywiało w twarz to deszcz? Ale jakiś dziwny, kulkowaty. To deszcz ze śniegiem jest? Ze śniegiem!? Co roku wysyłam w myślach prywatną petycję do śniegu, żeby był łaskaw wystąpić na mikołajki, święta i w górach. Tylko tyle. Bo ja tak bardzo, bardzo nie lubię jak jest mi zimno!


Chociaż zima wcale nie jest taka zła. Są święta, pachnie piernikami i dobrą herbatą w wielkim kubku. Zima jest leniwa. Nikt nikomu nie ma za złe, że mu się nie chce. Jest spokojnie (czasami autobusy nie przyjeżdżają na czas, wtedy jest trochę mniej tego spokoju). Cukier puder zawsze kojarzy mi się ze śniegiem. I domowymi wypiekami. Zawsze zawsze zawsze. Rożki migdałowe. Niesamowicie kruche i delikatne. Ulubiony rodzaj ciastek. Takie, że Aach! Daj jeszcze. Prawie całe z orzechów. I ze śniegiem na wierzchu.


Kruche migdałowe półksiężyce


Składniki na ok. 40 sztuk:
  • 17 dag migdałów (nieobranych)
  • 12 dag mąki pszennej - pełnoziarnista najlepsza!
  • 25 dag masła
  • szczypta soli
  • 8 dag miałkiego (drobnego) cukru
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej lub 1 małe opakowanie cukru waniliowego

 Przygotowanie:
  1. Migdały zmiel w blenderze z 2 łyżkami mąki. Resztę mąki przesiej do dużej miski, wymieszaj z sola i odstaw.
  2. Utrzyj masło z cukrem na jasny, puszysty krem. Dodaj do niego zmielone migdały, wanilię i mąkę z solą. Utrzyj na gładkie ciasto. Uformuj z ciasta kulę, zawiń ją w pergamin i włóż do lodówki na minimum godzinę.
  3. Nagrzej piekarnik do 160oC. Wyłóż dwie blachy papierem do pieczenia. Ze schłodzonego ciasta uformuj rogaliki. W piekarniku minimalnie zwiększają swoja objętość, właściwie pozostając wielkościowo takimi, jak przed wstawieniem do pieca. Nie rozlewają się na boki i nie wyrastają do góry, więc można spokojnie formować takie, jakie chcemy później zjeść. Gotowe ciasteczka układaj na przygotowanych blachach, niczym nie smaruj.
  4. Wstaw do nagrzanego piekarnika. Piecz ok. 20 minut. Rogaliki powinny pozostać jasne, nie zrumienić się. Gotowe zdejmij z blachy na talerz lub kratkę. Jeszcze gorące posyp cukrem pudrem i pozostaw do ostygnięcia.



Ryszard Kapuściński, *** z Wierszy zebranych
(o wierszach Kapuścińskiego pisałam tutaj: klik!)

poniedziałek, 22 listopada 2010

Francusko-amerykańskie pojednanie


Jeśli eiffela jest żelazną damą, to jaką jej statua? No dobra, wiem, wolną. Ale wolna dama, całe tuziny wolnych dam (bardzo wolnych dam), to raczej przy Moulin Rouge, nie ta szerokość geograficzna. Chociaż właśnie pod tą szerokością doszukałam się foremek. Zaparłam się, że nie wyjadę z Paryża, dopóki nie kupię foremki z eiffelą. Choćby nie wiem ile kosztowała. I kupiłam. Nie pytajcie, ile kosztowała, myśląc logicznie, nie warta była swojej ceny. Ale patrząc zupełnie nielogicznie, tak jak nielogicznie kocham Paryż - nie było opcji, żebym wróciła do domu bez niej. Trzy dni byłam w Paryżu, trzy razy wracałam się do tego (TEGO) sklepu. Raz zamknięte, bo niedziela i wszyscy świętujemy (we Francji wszyscy to wszyscy: sklepu spożywcze banki, poczty, kioski - jeśli zachce ci się pić w niedzielę i będziesz akurat we Francji, pamiętaj: jak sprzedawca w jedynej otwartej budce z croissantami na 3 kilometry chce za półlitrową wodę 3 euro - kupuj, i tak taniej nie znajdziesz). Drugi raz - spóźniłam się 15 minut. Trzeci raz - bingo! Dehillerin, polecam. Tuż przy les Hales. Lowelowa obsługa wliczona w cenę, zagadywanie, prawienie komplementów. A przy tym na koniec doliczanie jakiegoś tajemniczego podatku do ceny wyjściowej tak, że ostateczną cenę poznajesz jak płacisz. Sklep świetnie wyposażony, drewniane półki od podłogi do wysokiego sufitu uginają się od wszystkiego, co tylko możesz sobie wymarzyć. Drogie to cholerstwo, ale ładne. 



Ciasteczka znowu dla kogoś. Dla M. Po powrocie ze Stanów, przed wyjazdem do Francji. Obowiązkowo z kokardkami: jedną niebieską, drugą czerwoną. Najprostsze, kruche i słodkie.


Kruche waniliowe eiffele i statuy
(przepis nieco zmieniony z Puchatka, który zaprasza na ciasteczka)

Składniki:
  • ok. pół kostki miękkiego masła
  • jajko
  • kilka kropelek esencji waniliowej - jeśli nie masz, nie musisz dodawać
  • pół szklanki cukru lub mniej
  • półtorej szklanki mąki
  • pół łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Przygotowanie:
Utrzyj masło z cukrem na puszystą jak chmurka masę. Ostrożnie wbij jajko i ucieraj dalej. Kiedy już wszystko będzie gładkie i jasnożółte, przesiej mąkę, dodaj proszek do pieczenia, sól i na koniec kilka kropelek wanilii (możesz tez dodać odrobinę ziarenek wanilii, jeśli nie masz esencji - albo cukier waniliowy do smaku). Powoli i delikatnie połącz z utartym masłem. Wymieszaj wszystko, żeby dokładnie się połączyło. Kulę zawiń w folię spożywczą i wstaw do lodówki na 3 godziny (albo wariant "lubimy swój czas" - pach, na pół godziny do zamrażalnika).
Na stolnicy albo blacie posypanym mąką rozwałkuj ciasto na grubość ciasteczek. Wycinaj z placka ciasteczka różnymi foremkami i przenoś na blachę wyłożona papierem do pieczenia. Wstaw na 12-15 minut do piekarnika nagrzanego do 175 stopni C. Piecz, aż będą lekko przyrumienione, ale nie brązowe.






Stephen Clarke, M jak merde!


Szkoda, że nie wpadła mi w ręce książka pisana przez Amerykanina o Francji. Będzie zatem Anglik. Najulubieńszy Wyspiarz w Paryżu. A jakżeby. Paul West i jego niekończąca się przygoda z Merde. Dzielnie sobie go kolekcjonuję. Jeszcze dwie części. Był już Paul West-nowicjusz w Paryżu, który stopniowo  poznaje kuchenne standardy we Francji: od le big maca po ą ę bułkę przez bibułkę; później jest Paul, który mini cooperem przemierza Amerykę, żeby zrobić promocję bostońskiej herbaty w kraju, który nienawidzi bostońskiej herbaty i wreszcie jest Paul, którego dziewczyna zupełnie przypadkowo ma mordercze zapędy, a on musi w tym samym czasie pobawić się w wedding plannera, zachować głowę głowy państwa na właściwym miejscu i przy tym jeszcze dobrze się najeść. I nie mieć za dużo Francji między nogami.

sobota, 20 listopada 2010

Ostra babeczko! Muffiny z czekoladą i chilli


Spaceruję sobie. Po Krakowie, po Kazimierzu. Bardzo sobotnio, cieplutko, aż razi po oczach. W Kolorach na placu nowym utargałam z origami niebieskiego słonia, obok na straganie kupiłam persymonę (zaraz napisze jak się ją je), na koniec najpyszniejsze w Krakowie naleśniki w Kolanku. Żeby przełamać sielankę, idę sobie ulicą Kupa. Tak, jest taka ulica w Krakowie - nie pytajcie mnie skąd wzięła się nazwa, zatrzęsienia psów tam nie ma, za to ze trzy high level apartamentowce, synagoga, bar z dobrą podobno włoska kuchnią, ale wiara moja się zachwiała, jak zobaczyłam plastikowe balkonowe krzesła w środku. Obok osobliwej ulicy Kupy jest jakże osobliwy murek, na którym ktoś wyrysował wielkie serce i podpisał: Jezus Cię kocha, przy czym, żeby było śmieszniej, wcale nie trąci ironią. Ktoś się chciał uzewnętrznić duchowo. Jak przeczytałam, że jeden z apartamentów nazywa się Off White Business & Leisure Apartments, stałam i patrzyłam czy dobrze widzę. A teraz uważajcie: - Gdzie mieści się pańskie biuro? Na ulicy Kupa (dla odważnych: na Kupie). Utrudnienie: pyta się zagraniczny gość. Shit street? :)
Kraków jest wesołym miastem.




Persymona. Inaczej kaki. Czasami khaki, ale nie jestem pewna, czy to jest poprawna nazwa, czy coś na modłę "ten pomarańcz", "ta szparaga" czy "ten winogron". Jakie kupować? Musi być dojrzałe. Z persymoną jest ten problem, że nie wywąchamy, czy jest już dojrzała, bo przez skórkę nie pachnie, z żadnej strony. Musi być miękka, mocno pomarańczowa lub czerwonawa - dojrzała, a nawet przejrzała. Obiera się ją ze skórki (ma skórkę cienką jak pomidor), która bardzo łatwo schodzi. Nie ma pestek, za to po przekrojeniu przez środek biegnie jaśniejsze włókno - ono też jest do jedzenia. Persymona jest bardzo słodka, w konsystencji nie wodnista, ale raczej taka "gęstsza", coś jak żółty melon czy mango. Mięciutka. Przepyszna.



- Widziałeś, widziałeś? Widziałeś?!
- Co?
- Tam idzie facet z wózkiem, z chłopczykiem, i on jest tak do niego odwrócony, że się nie widzą, a ziewnęli w tym samym momencie!
- No, ziewanie jest zaraźliwe.
- Ale oni się właśnie nie zarazili, bo żaden nie widział, że drugi ziewa!! Fajne, co nie?

Nie przeszliśmy 5 kroków.
- Jakie fajne na tym budynku, patrz!
- Dla ciebie wszystko jest fajne. (za chwilę) O jaki fajny daszek tam na budynku.
- A nie mówiłam?
- Ale ty mówisz za dużo fajnego.
- Czego mówię za dużo?
- Wszystkiego.

E tam.


Ach, muffinki! Pierwszy raz od kupienia kolekcji książeczek z włoską kuchnią, 3 lata temu, w towarzystwie okrzyków radości i oznak ogólnego podniecenia (po czym od tej pory nie sięgnęłam do niej ani razu), otwarłam w nadziei znalezienia czegoś fajnego. I pach, jest. Jak chilli niesamowicie wydobywa smak czekolady! Nie wiedziałam. I wcale nie jest ostre. Do tego inicjatywa własna: trochę słodkiej papryki, trochę zmienione składniki, dodane migdały. Mięciutkie i giętkie jak sprężynki.



Muffiny z czekoladą i chilli


Składniki na 20 sztuk:

  • 150 g ciemnej czekolady (deserowej lub gorzkiej), połamanej na kawałki
  • 125 g masła
  • 150 g migdałów, sparzonych, obranych i posiekanych
  • 150 g mąki
  • 60 g cukru
  • szklanka mleka (250 ml)
  • 2 jajka
  • 2 łyżki niesłodzonego kakao
  • 1 łyżeczka chilli
  • 2 łyżeczki sproszkowanej słodkiej papryki
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia

Przygotowanie:
1. Nagrzej piekarnik do 180 stopni C. Wysmaruj masłem 12 foremek do muffinek.
2. Rozpuść czekoladę i masło na parze w rondelku ustawionym nad garnkiem  gotującą się wodą. Zdejmij z ognia, zostaw do ostudzenia.
3. Mąkę przesiej do średniej miski, wsyp kakao, proszek do pieczenia, oba rodzaje papryki i sól. Dodaj posiekane migdały i wymieszaj.
4. Ubij jajka, cukier i mleko w dużej misce mikserem pracującym na średnich obrotach. Zmniejsz obroty i stopniowo dodawaj na przemian suche składniki i czekoladę, nie przerywając ubijania, aż masa będzie gładka i kremowa. Nie musi być gęsta.
5. Nałóż ciasto łyżką do foremek. Piecz około 20 minut, tak aby muffinki wyrosły, ale nie były przesuszone. Odstaw do przestudzenia. Wyjmij z foremek. Pozostaw do całkowitego ostudzenia i dopiero podawaj lub zjadaj jeszcze ciepłe :)



Szymon Hołownia, Bóg. Życie i twórczość


Ładuję się ostatnio intelektualnie Hołownią. Lubię. Zostały mi jego dwie książki do przeczytania. Ale to o tej chciałam. Hołownia jak Hołownia, ma swój styl, swoje myślenie i chwała mu za to. Jego "girlandy próśb i łańcuchy pobożnych miziań", syn z niepełnej rodziny ze swoim niecodziennym milusińskim i "jak będziesz tarł oczy brudnymi łapskami, to na bank nikogo nie zauważysz" przebijają moje postrzeganie różnych rzeczy. Zresztą, niech Hołownia sam za siebie i za książkę mówi: klik klik.

czwartek, 18 listopada 2010

Ene due tira misu


Pierwszy raz w życiu tiramisu wyszło spod moich rąk. Zawsze robił je ktoś inny. Ale ale, przyszła ta wiekopomna chwila, kiedy to ja zapragnęłam upaprać się mascarpone (a potem dumnie dzierżyć w łapie michę i wyjadać resztki kremu). Fajna sprawa. Bez pieczenia, z gotowymi biszkoptami (tylko dobre kupić trzeba! ja się polubiłam z włoskimi - a przynajmniej napisy na opakowaniu były po włosku), cieniutką warstewką kakao i lekkim kremem mascarpone między tym wszystkim. A lekki, bo upuszystniłam go bitą śmietaną. Można na talerz, można widelcem, można nawet ładnie pokroić w kwadraty. Ale i tak najlepsze jest wyjadane łyżką z całej wielkiej formy. Jak wszystko.

W kwestii niezbyt może estetycznego, za to najsmaczniejszego na świecie wyjadania przebija chyba nawet wylizywanie masy z boków miski. Albo mieszadeł miksera po ubiciu kremu. Choć nie jestem do końca pewna, czy te mieszadła jest w stanie cokolwiek pobić. Nie, to chyba jednak za wielka konkurencja. Lider trzyma się mocno, ale tiramisu stara się jak może :)


Tiramisu

Składniki (na 4 wygłodniałe lub 6 pojedzonych osób):
  • 750 g sera mascarpone
  • 350 g śmietanki 30%
  • 100 g podłużnych biszkoptów
  • 110 g cukru pudru
  • 1 mała filiżanka espresso lub likier kawowy
  • 4 łyżki likieru amaretto lub pokruszone ciasteczka amaretto - wtedy pokruszyć je na biszkopty (oba pominęłam, ale można)
  • 4 łyżki dobrego kakao

Przygotowanie:
W suchej misce ubij bitą śmietanę. W drugiej misce mascarpone wymieszaj z cukrem pudrem i dodawaj do tego stopniowo ubitą wcześniej śmietanę. Mieszaj drewnianą łyżką albo szpatułką, delikatnie. Biszkopty nasącz kawą z dodatkiem likieru (ja nasączałam samą kawą, lekko). W szklanym podłużnym naczyniu ułóż pierwszą warstwę biszkoptów, na spodzie. Przykryj warstwą kremu, na to połóż drugą warstwę biszkoptów i znowu krem. Całość posyp przez sitko kakao i wstaw koniecznie do lodówki - na co najmniej kilka godzin przed podaniem (a wcześniej przykryj szczelnie folią spożywczą, żeby zapachy z reszty lodówki nie odpachniły tiramisu).




Carlos Ruiz Zafon, Książę mgły

Jak powiedziałam ostatnio P., że lubi Zafona, usłyszałam w odpowiedzi (szczególnej odpowiedzi, bo pytającej): Lubisz fantastykę? No właśnie nie. Ale Zafon to nie fantastyka w czystej postaci. To jak Mistrz i Małgorzata - pod fantastykę to nie podchodzi w ogóle, mimo że jest czarny rozgadany kot i cała jego straż przyboczna, a z Małgorzatą dzieją się generalnie różne dziwne rzeczy i już prawie posądza się o schizofrenię, no ale koniec końców to jest nie to. Ale o Zafonie chciałam. Uwielbiam jego książki. Czwarta wydana książka, a napisana była jako pierwsza, tylko jak go jeszcze nikt nie znał, to nie chcieli mu jej nigdzie wydać. Przeczytałam w 3 godziny z przymusową przerwą na zajęcia, podczas których myślałam tylko, kiedy się skończą, żeby móc czytać dalej. To jedna z tych książek, której wcale nie chcesz odkładać, mimo że wiesz, że tu w brzuchu burczy, spać się chce, w radiu fajna piosenka, potańczyłoby się, no ale jednak nie, że woda na herbatę zdążyła się już trzy razy zagotować, a czajnik dostaje szału. Nawet jak ucieka ci autobus, coś się przypala, wewnętrzny mądry głos mówi: e, daj spokój. Czytaj tu!

wtorek, 16 listopada 2010

Kokosowe motyle w listopadzie


Co prawda nie odleciane, nawet nie odjechane i to całkiem dobrze - gdzie miały wylądować, wylądowały, zaspokajając szczęśliwych łapaczy motyli i umazując przy okazji trochę buzie bitą śmietaną. A mnie dały mnóstwo zabawy z wtykaniem skrzydełek w puszystość na czubku. Zawsze myślałam, że są trudne i pracochłonne - oj, jak się myliłam. Raz dwa się je robi. Od siebie dorzuciłam wiórki kokosowe i białą czekoladę. Po ugryzieniu w środku czeka niespodzianka: białe, słodkie kawałki z pokruszonej tabliczki.


Dziś będzie więcej pstrykanek z książki. Skończyłam czytać nowego-starego Woody'ego (nowy, bo kilka dni temu go kupiłam, stary, bo ukazał się dawno). Siedzę sobie, zachwycam się wspaniałą głupkowatością złotych myśli i tę niepoważność sobie chłonę. No uwielbiam po prostu. I to wcale nie jest bezsens, to jest niesamowicie poskładane do kupy. Jak to przysłowie, którego bardzo nie lubię: co ma piernik do wiatraka. No przecież własnie ma! Wiatrak wytwarza energię, która zasila młyn, w którym miele się zboże na mąkę, z której robi się piernik. Kto w ogóle wymyślił to przysłowie?

Pierwszy bardzo na czasie a propos moich ostatnich przygód z krakowskim pochodowaniem:



I płynne przejście do rad prosto z serca wujka Woody'ego 






Cupcakes - motylki

Składniki na 10 średniej wielkości:
  • 115 g mąki pszennej (pełnoziarnista górą!, ale jak nie mamy, to dajemy zwykłą)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 80 g bardzo miękkiego masła/dobrej margaryny
  • 2 jajka
  • 90 g cukru
  • 2 łyżki mleka
  • 3 kopiate łyżki wiórków kokosowych (ja dodałam zamiast cukru i wiórków mój cukier kokosowy, który zrobiłam jakiś czas temu - ale składniki podaje takie, jak bez takiego cukru - chociaż bardzo was zachęcam, zróbcie, jeśli tylko macie wiórki kokosowe i duży słoik - niesamowity smak i zapach, a po upieczeniu niebiańsko!)
  • kilka kostek pokruszonej białej czekolady
  • mały kubek śmietany 30% lub 36%
  • łyżeczka cukru pudru
  • kilka ciemnych winogron

Nawet takie by mogły zostać: 


Przygotowanie:
Nastaw piekarnik na 190 stopni C. Wsyp mąkę do dużej miski, dodaj proszek do pieczenia, mięciutkie masło.margarynę, jajka, cukier, kokos i mleko i wymieszaj wszystko bardzo dokładnie. Możesz trzepaczką albo łyżką, musi powstać gładka masa. Do muffinkowej formy wyłożonej kolorowymi papierkami (albo i nie - ja nie wykładałam, zabrakło mi :) ) nakładaj po łyżce ciasta do każdego zagłębienia, posypuj kawałkami białej czekolady i przykrywaj resztą ciasta, tak do 3/4 wysokości zagłębienia. Wstaw do piekarnika na 20 minut, aż z wierzchu staną się złociste. Wyciągnij i dobrze ostudź.
Ubij bitą śmietanę: śmietanka musi być chłodna, wyciągnięta dopiero co z lodówki. Kiedy już będzie sztywna, dodaj cukier i jeszcze chwile poubijaj.
Każdej muffince, kiedy już będą wystygnięte, odkrój tą wypukłą część na wierzchu - tę muffinkową czapeczkę. Przykrój taki odkrojony kawałek na pół. Na ścięty wierzch muffinki nałóż małą górkę bitej śmietany i powkładaj w nią dwa kawałki z odkrojonej "czapki" - pod kątem, żeby utworzyły skrzydełka. Pomiędzy nie włóż kawałek winogrona.




Woody Allen, Obrona szaleństwa

 Opis powyżej, na początku.

sobota, 13 listopada 2010

Mmm... miód, migdały, muffiny


Święto niepodległości musi mieć swój pochód. W Krakowie wszystko musi mieć swój pochód: partie polityczne: nowe, stare, z okazji założenia, rozwiązania i uchwalenie ustawy. Jak coś jest otwierane, to też jest pochód, może się kończyć w dowolnym punkcie miasta, ale obowiązkowo wędruje z wawelu. Smoki mają swój pochód. I jamniki mają swój pochód (na koniec wybiera się najlepiej przebranego jamnika). Jak idą homoseksualiści, to za nimi latają wszechpolacy. Jak jest marsz przeciwko homofobii - to jest na bank pewne, że w tym samym czasie wbija się gdzieś z boku homofobi. Zakonnice robią sobie minipochody, chodząc w grupkach z jednego końca rynku na drugi. Konkurencją są młodzi księża z seminarium: mieszkają na Piłsudksiego na plantach, kościoły w Krakowie rozsiane są wszędzie, na każdej ulicy, więc seminarzyści krążą grupką (bo nie mogą pojedynczo - przynajmniej na pierwszych latach jest taki wymóg, że muszą wychodzić w minimum 2 osoby) do któregoś z kościołów. Do tego dochodzą pochody niezliczonej ilości wycieczek z takimi samymi paniami przewodniczkami na czele, które wszystkie trzymają na wpół złożone parasolki na długim kikucie, różniące się tylko kolorami: w zależności od grupki, czasami bardzo niezorganizowanej. Co lepsze wycieczki mają mikrofon i głośnik, który ciągnie ktoś z tyłu wycieczki: z kablem lub bez.

Kraków jest stworzony do pochodowania.

W święto niepodległości na Floriańskiej, Szewskiej, Grodzkiej obowiązkowo flagi. Nie dwie, trzy - ba, co 5 metrów. Nad głowami, na ścianach. Szłam na rynek i wpakowałam się w sam środek pochodu. Czołowe. Usunęłam się w bok, minęła mnie orkiestra, żołnierze, policjanci, strażnicy miejscy, strażacy, strażacy ochotnicy, krakowskie pogotowanie ratunkowe, wreszcie, myślę sobie, koniec. No ale nie. Ludzie ciągle idą. Trochę mi ich za dużo. Patrzę, kukam, co to takie długie, a tu tam, gdzie myślałam, że jest koniec pochodu: Oddajcie nasze mieszkania! Nie zgadzamy się na przejmowanie mieszkań. Stop zmianom właścicieli kamienic. O, dobrze się zapowiada. Nauczona, że pochody w Krakowie ciągną się jak guma do żucia, czekam co śmiesznego będzie dalej. Idzie pan z tabliczką: Żądamy inkwizycji Matki Boskiej na królową Polski! (nie wiem kto żądamy, bo szedł sam i nikogo dookoła). Ło kurde, a inkwizycja to nie takie, śledztwo, przesłuchanie? Czekam sobie dalej. Idzie PiS, potem PLS, potem jacyś zwolennicy kandydatów na nowego prezydenta, do sejmiku i wszelkich możliwych władz, które można obsadzić. Potem tradycyjnie wszechpolacy, w końcu krakowianie, z których co najmniej połowa wyglądała, jakby chciała minąć to wszystko i dostać się jak najszybciej na początek Floriańskiej, tylko nie ma którędy ominąć. A na końcu szła pani z dwójką chłopców, niosąca dwa topory, z których w pewnym momencie odleciała jej ta kwintesencja toporu - to metalowe z ostrzem.
Wolność, niepodległość, pokój i toporek.

A potem Kraków wymyślił jeszcze fajniejszą rzecz: przez dwie godziny autobusy i tramwaje musiały jeździć naokoło, bo zamkniętą ulica puszczono pochód na koniach.


A muffinki? To jeden z najlepszych przepisów, na jaki trafiłam. Są mięciutkie, nie wysuszają się łatwo, nie twardnieją szybko, po upieczeniu są jak sprężynki. Nie są za słodkie, a słodzone tylko miodem. Mają mnóstwo migdałów w środku. I najlepsza jest bezowa chmurka - to nawet nie beza, nie taka sztywna i krucha, tylko pianka z białek, taka sama jak w placku pani Z. Posypana jeszcze większa ilością migdałów, zapieczona, zrumieniona. Niebo! Nie żałować sobie pianki. Zrobić wysoką, z czubkiem (na czubku). Przepis znalazłam o tu,  zmieniłam tylko proporcje na bardziej moje - robię tak z każdym przepisem :)


Migdałowo-miodowe muffiny z czapeczką

Składniki na 15 sztuk:
Na muffiny:
  • 280g mąki pszennej
  • 2,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100g migdałów posiekanych - ze skórką
  • 1 jajko
  • 120g płynnego miodu
  • 80ml dobrego masła/margaryny lub oleju
  • 220g jogurtu naturalnego
Na bezę:
  • 3 białka
  • szczypta soli
  • 100g cukru pudru
  • ok. 30 g posiekanych migdałów - albo prościej: 20 sztuk ze skórką, posiekanych

Przygotowanie:
Przygotuj ciasto: w jednej misce wymieszaj wszystko, co suche: mąkę, proszek do pieczenia i migdały.
W drugiej misce wymieszaj jajko, miód, olej i jogurt. Do drugiej miski dodaj składniki z pierwszej miski (od biedy możesz użyć jednej miski, wymieszać wszystko mokre, na wierzch dać suche i już - ja tak często robię). Połącz składniki (tylko nie mieszaj za długo, nie ma być gładziutkie, tylko połączone). Formę na muffinki wyłóż papilotkami. Napełniaj każdą ciastem do mniej więcej 2/3 wysokości (jak napełni się całe, one urosną, a na bezę trzeba zostawić odrobinę miejsca).
Piecz w nagrzanym piekarniku przez 20 minut w temperaturze 200°C. Kiedy muffiny się pieką, ubij białka z solą na sztywną pianę. Dalej miksując, dodaj stopniowo cukier puder. Kiedy muffiny się upieką, wyciągnij  je z piekarnika, zostaw na 5 minut do ostygnięcia w foremkach i dopiero po tym czasie przełóż pianę z białek do szprycy (moim sposobem do woreczka, odetnij nożyczkami róg) i udekoruj muffinki. Posyp na wierzchu kawałkami migdałów i włóż do piekarnika (ta sama temperatura) jeszcze na 5 minut, do zarumienienia bez.
Muffinki po upieczeniu pozostaw krótko w formie, później wyciągnij i zostaw w świętym spokoju do całkowitego ostygnięcia.




Leopold Staff, *** z tomiku Wiosna w zimie


Jakie to ładne. Ot, takie. Proste. Zrymowane. Najprostsze z możliwych, i o to chodzi. A jaka reszta wierszy jest ładna. Tak, że tylko siedzieć i raz po raz: och!, ach! A więc i ja: och! Jak ja lubię poezję! A jak mi się Staff spodobał!

czwartek, 11 listopada 2010

Pałka zapałka, dwa kije!


Uwielbiam ciastka na słono. Uwielbiam je robić, jeść, uwielbiam jak się kruszą przy ugryzaniu. Jedyną rzeczą, którą lubię robić bardziej jest tylko ptyś, bo cudownie wyparowuje w garnku i powoli zmienia się w kulę, która wygląda jak plastelina. Poza tym z serowymi ciastkami można szaleć ile wlezie. To jak z muffinami, co się nie wrzuci, będzie dobre. Tu zamiast czekolady, owoców i słodkich bakalii, można dodać kawałeczki warzyw, zioła i przyprawy, musztardę, różne rodzaje serów, grzyby, cebulkę... Wszystko, co pasuje. Są niewielkie, fajnie się rozwarstwiają i na skali pachnięcia dorównują ciastkom orzechowym (których zapach uważam za absolutnie obłędny).

Z cyklu "jestem wesołym tłumaczem" - coś Wam pokaże :)


Na stoisku książek dla dzieci. Domyślam się, że dzieciom suka się nie kojarzy w żaden sposób, po prostu "duża ona" pani psia, ale tytuł wymyślony przez dorosłych dla mnie jakiś taki... nietrafny? Co mi ładnie potwierdza okładka, że Lady stała się suką w sensie najdobitniejszym z możliwych :)



Megażółte serowe paluszki


Składniki:
  • 120 g mąki - może być pszenna, żytnia razowa, pełnoziarnista albo zwykła
  • szczypta soli
  • 1 kopiata łyżeczka sproszkowanego curry
  • 1 kopiata łyżka suszonego oregano (możesz zastąpić suszoną bazylią, rozmarynem albo nie dodawać w ogóle)
  • opcjonalnie - 1 łyżeczka łagodnej musztardy
  • 50 g masła 
  • 55 g dobrej jakości żółtego sera, takiego, żeby był wyrazisty w smaku
  • 1 jajko, lekko rozmemłane
  • mak, kumin, kminek, sezam do posypania na wierzch - co chcecie

Przygotowanie:
Wsyp mąkę, sól i curry do miski. Dodaj masło i rozgnieć palcami na takie okruszki, żeby przypominały kruszonkę. Dodaj ser starty na drobnych oczkach tarki, oregano i połowę jajka. Zagnieć wszystko na gładkie ciasto, zrób z niego kulę, owiń folią, wsadź do zamrażalnika na pół godziny.
W tym czasie nagrzej piekarnik do 200 stopni C, a blachy wyłóż papierem do pieczenia. Wyciągnij ciasto z zamrażarki, rozwałkuj na dość gruby placek - ok. 0,5 cm i potnij go nożem w słupki - takie, jakie chcesz mieć później ciasteczka. Układaj je na blasze, każdy posmaruj rozmemłanym jajkiem (które zostało z dodawania wcześniej połowy do ciasta) i posyp czym dusza zapragnie. Piecz przez 10-15 minut, aż ciastka się zezłocą.





Ryszard Kapuściński, *** z Wierszy zebranych


Że Kapuściński pisał poezję, to dowiedziałam się dużo później niż zaczęłam czytać jego książki. Pomyślałam sobie wtedy, że jak to?, reporter i pisze poezję? To jak połączyć... I utknęłam. No bo co: Anitę Werner i poezję, Marcina Szczygła i poezję, Wojtka Tochmana i... No właściwie czemu nie. Pasuje. Po zaakceptowaniu faktu, że to jest ok, zaliczyłam level up i zaczęłam czytać. Wiersze są jak osobiste zapiski. Bez wysilenia się na górnolotne, niezrozumiałe słowa. Proste, ładne. Proste, a złożone. I już.
Related Posts with Thumbnails