Przyszła pora na telesfora, czyli zabrałam się za clafoutis. I wreszcie rozszyfrowałam jak je wymawiać. Nic trudnego, ale nigdy nie chciało mi się wysilać. Do niedawna francuski deser funkcjonował w mojej głowie pod bliżej nieokreśloną nazwą - wystarczy, że zaczynał się na ce i miał w środku te i ef.
To z pewnością mało poważne, ale pomyślcie tylko: zarzucić hasłem czy ktoś reflektuje na klofoti? i widzieć nic nie rozumiejące twarze wpatrujące się w was mętnym wzrokiem (o ile wcześniej nie usłyszymy na co? na kalafiora?) - aj! bezcenne. Ale żeby nie być zarozumiałym brzydalem, zaraz tłumaczymy: że to ciasto, francuskie, że pyszne, że mówię ci, będzie ci smakowało.
Bo takie ciasto-nieciasto mogli wymodzić, a jakże!, tylko Francuzi.
Francja naleśnikami stoi. Na rogu każdej francuskiej ulicy stoi budka, w której centralnym punktem jest okrągła płyta do smażenia naleśników i coś jak drewniany wałeczek, którym rozprowadza się w kółko ciasto po patelni. Dzięki temu francuskie naleśniki mogą być jednocześnie cieniutkie i nie rozrywać się. Jakby budek było mało, każda szanująca się francuska restauracja (i wszystkie te nieszanujące się również) musi mieć w swoim menu naleśniki - z szynką, serem czy pieczarkami albo same, posypane tylko cukrem pudrem. Jak herbata w angielskiej kawiarni albo ciemne piwo w czeskim pubie. We Francji brak naleśników = bojkot klientów i koniec interesu.
Co to ma wspólnego z clafoutis? Ano to, że podstawą deseru jest ciasto naleśnikowe. A że żaden Francuz nie będzie smażył góry naleśników i kładł je na sobie (tak jak Amerykanie budują wieże z pancakesów), więc któryś z francuskich geniuszy wpadł kiedyś na pomysł wylania całego ciasta hurtem do brytfanki, powtykania w to owoców i wstawienia do piekarnika. Po pół godzinie wyciągnął je z pieca i chciał przestudzić, ale tak pachniało, że nie mógł się powstrzymać. Spróbował, posmakowało mu i obwieścił wszem i wobec, że clafoutis należy jeść na ciepło.
I faktycznie, na ciepło jest najpyszniejsze. W konsystencji nie jest podobne do niczego - i być może dlatego takie łał. Coś jak połączenie gęstego budyniu (ale bez budyniowego posmaku), czegoś pomiędzy gęstym musem a galaretką, tyle że z mąką... Jesteście to sobie w stanie wyobrazić? Ciężko mi to opisać. O, coś jak mus albo krem, którym wypełnia się tartę i zapieka. Bardzo gęsty krem brulee. Jest absolutnie fantastyczne, pod każdym względem - gęstości, smaku, zapachu. Pycha. Najlepsze prosto z pieca, choć po przestygnięciu można je fajnie kroić na równe kawałki. Ale nie bawcie się w studzenie, ciasto i tak nie wytrzyma długo jak poczujecie słodki zapach śliwek - najlepiej się nie cyrtolić, tylko wziąć dużą łyżkę i nałożyć sobie solidną porcję na talerz.
Clafoutis ze śliwkami
przepis z Wysokich Obcasów sprzed paru lat
Składniki (forma ok. 20x30 cm):
- 1 szklanka słodkiej śmietanki - 30% albo 36%
- 3 jaja
- 100 g mąki (2/3 szklanki)
- 60 g cukru
- szczypta soli
- laska wanilii
- wypestkowane śliwki - tyle, by zakryć dno naczynia
- na wierzch: odrobina śmietany 18% lekko osłodzonej miodem lub cukrem
Przygotowanie:
Laskę wanilii rozciąć, zeskrobać ziarenka ze środka, dodać do reszty składników. Wszystkie składniki ciasta zmiksować. Piekarnik rozgrzać do 180 st. C.
Naczynie żaroodporne (okrągłe o średnicy ok. 24 cm i wys. 4 cm) wysmarować masłem, margaryną albo olejem i napełnić płynnym ciastem do wysokości ok. 0,6 cm. Wstawić do gorącego piekarnika i piec przez 5 min, aż zetnie się skórka. Na zapieczonym spodzie rozłożyć jedną warstwę owoców. Zalać ciastem i ponownie wstawić do piekarnika. Piec ok. 30 min. Podawać na ciepło posypane cukrem pudrem albo z kleksem słodkiej śmietany. Uwaga - najlepsze prosto z pieca; jak postoi, to opada.
Joseph Conrad, Jądro ciemności
Jądro ciemności zna każdy albo prawie każdy, więc szału nie ma. Ale. Czytałam Jądro ciemności dawno temu, w innym przekładzie. Średnio mi się podobało, być może dlatego, że w małym stopniu załapałam, o co w nim chodzi. Tak jak pisałam przy Tolkienie, do niektórych książek trzeba dorosnąć. To moje parę lat temu czytane Jądro ciemności było w formie lektury z opracowaniem. Totalna porażka, bo podczas kilku lat czytania lektur w szkole nigdy nie zdarzyło mi się trafić na dobrze zrobioną książkę z opracowaniem. Albo mają za drobny tekst (a nadziubdziane ciężko się czyta - zawsze), albo zaznaczenia na marginesie są zbyt mało wyraziste, nie ma kolorów, strzałek, wszystkich tych szmerów bajerów, które wzrokowców cieszą. A podejrzewam, że jak już ktoś sięga po lekturę z opracowaniem, to na 90% jest wzrokowcem. Bo chociażby zapamiętuje komentarze na marginesach.
Ale nie o lekturach z opracowaniem miało być. Choć wyszłam od dobrej strony - tłumacza. Na półkach wylądował świeży Conrad, w innym niż do tej pory tłumaczeniu. Sięgnęłam i ponownie przeczytałam. Miałam wrażenie, że mam przed oczami trochę bardziej współczesną wersję Jądra - nie chodzi o akcję, postaci, wydarzenia, ale o język. Kłaniam się do samej ziemi Magdzie Heydel, dzięki której wreszcie mi się tę książkę dobrze czytało. I Znakowi, który wydał Conrada w swojej serii 50 na 50, którą bardzo bardzo lubię. Za dopracowane projekty graficzne okładek. Za wzorki z boku książek, każde w innym kolorze i stylu. Uwielbiam takie detale. Są przeurocze. W niektórych też za wstążki w środku, które sprawdzają się lepiej niż zakładki (w niektórych, bo tylko w wybranych tytułach z serii są wstążki, a szkoda, bo ochoczo z nich korzystam). I wreszcie za wybieranie do serii samych dobrych tytułów, dzięki czemu jak dokupuję każdą kolejną pozycję, tworzy mi się biblioteczka spod znaku must-have, must-read. A do tego kolorowa, ładnie ozdobiona i solidna, bo w twardych okładkach.
Chcę więcej!
46 komentarze:
Przyznam się bez bicia, "Jadra ciemności" nie umiałam strawić (może muszę dojrzeć?). Co innego clafoutis! Trawię i to jeszcze jak! Pierwszy raz podpatrzyłam u Pascala Brodnickiego, potem już było uzależnienie... ;-)
coś czuję, że i ja się uzależnię! bo mi to wygląda na przepis, z którym mogę sobie nawet ja poradzić:) zatem jutro biegnę po śliwki i śmietankę:) 30stka może być????
uwielbiam to malo powiedziane! dawno nie robilam, ze sliwkami tym bardziej, wiec kto wie? ;-)
Oj, cudownie wygląda! Ja dla odmiany jeszcze klofoti nie jadłam, ale bardzo skutecznie mnie do niego zachęciłas :)
Cieszę się! :) Aurora - ja tez strawić nie mogłam, bo "Jądro" jest cieżkie, w ogóle Conrad jest cieżki. Ale teraz mi poszło bardziej gładko niz kiedyś :)
Kaś - tak! 30% albo 36% :)
Cudawianko - trzeba odświeżyć przepis! :)
pycha, też po raz pierwszy robiłam w tym roku - z malinami i wiśniami
Ja od clafoutis, jestem uzależniona, zaczynam od truskawek a kończę na śliwkach. Pozdrawiam
Nigdy go nie jadłam, ale to "nigdy" skończy się w ten weekend...wiem to!:)
Gratuluje udanego klafuti!! Ja robilam dwa razy i za kazdym razem ladowalo w smieciach. Nie wiem czy to ja zle robie czy ono poprostu tak smakuje, ale jakos mi nie podchodzi. Jak spotkam w jakiejs knajpce albo piekarni bede musiala zakupic i porownac. pozdrwawiam!
Pieknie wygląda, smakuje pewnie rewelacyjnie :)
Wspaniałe!!!
aż ślinka mi cieknie... muszę koniecznie zrobić ;)
nigdy jeszcze tego "czegoś" nie robiłam :) ale strasznie mnie kusi! I coś czuję, że się długo nie będę opierać
ach! zjadłabym takie! :)
Bosko opisałaś smak clafoutis. Muszę się zabrać w końcu, ale chyba pierwsze będzie pie, ale zobaczymy :)
Pozwoliłam sobie ściągnąć przepis, nie miałam okazji jeszcze tego jeść-a wykonanie mieści się w granicach moich "kuchennych możliwości" :)
Pięknie i z pasją opisałaś ten smak...
Dziękuję i pozdrawiam
Eee, z góry wyglądał jak nasz kołocz. Ale w środku już nie. Phi!
Muszę skosztować takich pyszności:) Póki jeszcze śliwki są tanie:)
nie potrafię sobie wyobrazić jak smakuję, ale wygląda cudnie :)
właśnie wylądował w piekarniku:0 mam nadzieję, że potem wyląduje w żołądku mym, a nie w koszu:) pozdrawiam:)
Kaś, czekam na wrażenia z wcinania! :)
chantel - więc smakuje jak wygląda :)
Nemi - dokładnie! Ale myslę, że jeszcze spokojnie cały miesiąc, a moze nawet i dłużej potrwa sezon an śliwki :)
Anlejko - uwielbiam Twoje skojarzenia :D:D
Dalio - to ja dziękuję za miłe słowa :)
Wiosanko - a pie jeszcze nie robiłam. Mam na taki tradycyjny ochotę. Zainspirowałyśmy się wzajemnie.
Mała Polko - być może Ci nie podchodzi, tak już jest z niektórymi rzaczami. Ja na przykład nie przepadam za galaretkami - w każdej wersji - i wytrwale ściagam z każdego ciasta jak jest możliwość :)
kamila - a z truskawkami nigdy jeszcze nie próbowałam!
Aniu - O tak, dobre plany :) :) uściski!
Wygląda wspaniale! Z przyjemnością spróbuje :)
Pozdrawiam serdecznie!
No to się narobiło....zgłodniałam i dostaje ślinotoku.....pysznie wygląda....pozdrawiam...
Ja to chyba się przestraszyłam tej konsystencji clafoutis za pierwszym razem i, choć było pyszne, to myślałam, że się nie udało. A tu proszę - o to chodzi! Fajnie. Pewnie wkrótce upiekę je znowu. I tym razem pokażę na blogu. Bo warte pokazania jest bez wątpienia! ;))
Buziak!
Oliwko, ja tez nie wiedziałam jaką konsystencję ma klofoti ;) Byłam święcie przekonana, że jest ciastowe, mięciutkie, jak biszkopt, zupełnie nie to, co mi wyszlo. Ale sprawdziłam w kilku ksiazkach - takie ma być. Dlatego strzeliłam cały fragment o jego konsystencji ;)
buziak!
wyszło GENIALNIE i coś czuję, że się uzależnię od tego:) ogromnie Ci dziękuję za przepis:) będę próbowała z innymi owocami:)
Bardzo się cieszę! :) Pozdrawiam ciepło.
Nigdy nie jadłam clafoutis, ale to wygląda przepysznie <3
Przewrotny tytuł, plum po francusku bardzo mi się podoba :)
Dziękuję :)
wygląda bajecznie!
Arrrrght!
Kuchareczko! Z Twoich przepisow korzystaja takze mezczyzni! Pamietaj wiec, prosze, ze jestesmy prosci i robimy tak jak jest napisane.
Jezeli wiec to mozliwe dopisuj takie oczywistosci jak "wysmaruj żaboodporne naczynie tluszczem" czy inne tego typu ;-).
Pozdrawiam serdecznie :o).
Michał.
Oj, pardon :) Zaraz poprawię i juz nie zapomnę dopisywać przy następnych przepisach. Dziekuję za uwagę Michał! :)
ciekawe zestawienie ;) pysznie i ambitnie :)
No i za takie wlasnie pomysly uwielbiam Francuzow (przynajmniej od kuchni ;))
Ja ich uwielbiam nie tylko od kuchni ;)
Muszę to wypróbować, ta konsystencja mnie kusi ;)
Clafoutis nie piekłam, ale piekłam flan z suszonymi śliwkami (far breton). Skład przepisów podobny, więc jeden można potraktować w sezonie śliwkowym, drugi poza ;-) Zatem pora wykorzystać sezon! ;-)
o, a to ja z kolei z suszonymi śliwkami nie piekłam! A brzmi ciekawie, wypróbuję po Twojemu :)
Oj, zaciekawiłaś mnie tym ciachem i to bardzo!! Super wygląda i strasznie jestem ciekawa tej konsystencji, więc koniecznie o zrobienia:)
Pozdrawiam!
robiłam kiedyś takiego klafutka mi smakował:)
Klafutka, jak słodko :)
Właśnie wróciłam z Francji, gdzie jadłam różne pyszności, ale niestety klafutka (btw genialny skrót, kojarzy mi się z Plastusiem) nie miałam okazji spróbować. Chyba sama spróbuję zabrać się za niego ;D
O serii Znaku "50 na 50" nie słyszałam wcześniej, świetne okładki i ceny całkiem przystępne, czas się zainteresować :)
pozdrawiam!
Rudziku, ta seria jest genialna, ogromnie ją lubię - i ze względu na treść, na wydawane tytuły w 50 na 50, i estetycznie - przez śliczną grafike i takie dopracowane wykończenie :)
Kuchareczko, muszę się pochwalić że z Twego przepisu skorzystałam i jestem zachwycona ( choć mój mąż jeszcze bardziej ) wyszło super i już jestem pewna na stałe wejdzie do naszej kuchni . Do tej pory robiłam to ciasto 3 razy i dziś szykuję się na czwarty raz :)
Oczywiście nigdy nie pamiętam jego nazwy ale pamiętam od kogo mam przepis i bardzo Ci dziękuję.
Pozdrawiamy bardzo serdecznie ( piszę my -gdyż mój mąż także się przyłącza )
Bardzo się cieszę i radośnie uściskuję :)
Prześlij komentarz