• RSS

czwartek, 23 września 2010

Kiedy zaczyna się jesień?


Zawsze przegapiam ten dzień, to w tym roku zapisałam sobie go wielkimi literami na kalendarzu, strzeliłam komentarz, żeby nie zapomnieć i domalowałam wielki czerwony wykrzyknik, który nieestetycznie wyjechał mi na kratkę obok. Cóż zrobić, jesień. Jak się zastanowić, jesień nie jest taka zła (jak już naprawdę nie ma wyjścia to trzeba sobie chociaż poracjonalizować, że to wcale nie źle, że lato wypina się tyłem i odchodzi w siną dal). Można nosić kalosze (jak pada). Można zbierać kolorowe liście (i zrobić z nich... wachlarz?), kupić sobie sweter (zawsze jakieś zakupowe szaleństwo), wyciągnąć z szafy szalik (i przy okazji zrobić porządek w szafie, a nuż chciało się to zrobić od dawna). A jak się uprzeć, to można nawet zacząć odliczać dni do wigilii. Przypomniało mi się, jak byłam mała i wysyłałam listy do świętego mikołaja, i kiedyś, nie mogąc doczekać się tej magicznej czynności wypisywania co roku tych samych rzeczy z odpowiednim komentarzem, że w tym roku naprawdę, naprawdę bardzo cię mikołaju proszę, przynieś mi psa, bo się obrażę i za rok nie narysuję już serduszka na kopercie, to kiedyś napisałam ten list we wrześniu, tak nie mogłam się doczekać. Jakie było moje zdziwienie, kiedy list zniknął. Moja mamę musiało lekko przytkać.



Przyszła kryska na matyska (próbowałam wymyślić spersonalizowaną wersję, ale wyszło mi tylko "kreseczkę na kuchareczkę", co jest dość idiotyczne i jakoś tak jakby mi nie brzmi). Zrobiłam Nigellę. Sięgnęłam po książkę, otwarłam, wyszukałam, znalazłam, trochę pobiłam się z myślami, a może by jednak nie robić takiej granoli?, ale ostatecznie wygrała. Czuję się trochę pokonana, ale jak jadłam granolę rano, wcale mi to nie przeszkadzało. Bo granola jest pyszna. Najlepsza jaką jadłam, sto razy lepsza od najlepszych kupnych. Bo, nie wyleczę się z tego, ja za Nigellą nie przepadam. Kilka razy się na niektórych przejechałam (patrz: risotto porowe ze śmietaną, które modroklejczo przyatakowało moją buzię i przez próbę przeżucia ostatnią rzeczą było zachwycanie się smakiem). Kilka kuchennych pomyłek zafundowałam sobie na początku i jakoś mi ręka nie sięgała w stronę książek Nigelli. Nie przepadam też za nią jako za osobistością medialną. Wolę Jamiego ;) Chociaż, trzeba przyznać, gary ma fajne (nigella, nie jamie, bo na garach jamiego się nie skupiam - jak gotując, wywija mi rękami na pół ekranu i przy tym wkłada paluchy do wszystkiego, co przygotowuje, to jestem wystarczająco zachwycona i wszędzie poza jego osobą włączają mi się martwe punkty). I własną linię akcesoriów kuchennych ma fajną. I wielki wiklinowy kosz z foremkami do wycinania ciasteczek też ma, kurczę, fajny. Och, no dobrze, ten wiklinowy kosz spodobał mi się najbardziej.

Jesienna granola

Składniki:

  • 450 g płatków owsianych
  • 50 g pestek słonecznika
  • 70 g pestek dyni
  • 70 g ziaren sezamu
  • 175 g musu jabłkowego
  • 2 łyżeczki zmielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka zmielonego imbiru
  • 120 g golden syrup (złotego syropu) - jeśli go nie macie, dajcie więcej miodu
  • 4 łyżki płynnego miodu
  • 100 g brązowego cukru
  • 300 g całych migdałów
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 łyżki dobrego oleju słonecznikowego
  • 220 g rodzynek
  • 100 g suszonej żurawiny

Przygotowanie:
W dużej misce wymieszajcie dokładnie wszystkie składniki oprócz rodzynek i żurawin. Rozłóżcie mieszankę na blachach do pieczenia i wstawcie do piekarnika nagrzanego do 170 st. C, na mniej więcej 40 minut. W połowie pieczenia wyjmijcie granolę z piekarnika i przemieszajcie. Po ostudzeniu dorzućcie rodzynki i żurawinę (dopiero wtedy, bo w piekarniku uprażą się na kamyczki!) i przełóżcie do szczelnego słoika, obowiązkowo zamykanego. Inaczej granola wywietrzeje, smak się ulotni, a nie daj boże słodki zapach przyciągnie jakieś muszki-paskudy.



I coś ostatnio obiecanego:
Londyński poradnik cz. II
gdzie szukać kuchennych skarbów - mój subiektywny przewodnik
(klik do części pierwszej)

1. Divertimenti - największy na Bromton Road pod numerem 227-229 (na rogu ulicy). Dwupoziomowy raj z milionem pędzelków do ciasta w różnych kolorach i rozmiarach. Od małych, wściekłoróżowych silikonowych, do dużych z końskiego włosa. Wszystko poukładane na półkach, a obfitość taka, że z wrażenia można sobie przysiąść na podłodze. Formy na czekoladki, tysiąc pięćset foremek do ciasteczek, wałków do ciast (z rączką, bez rączki, z dwoma rączkami, drewniane, plastikowe, małe, duże, firmy takiej, śmakiej i owakiej) i kupa innych rzeczy. Oprócz tego regał z książkami kucharskimi. Rewelacja.



2. Harrods. No dobra, trzeba być. To jest jeden, wielki plus tego miejsca. I że ładnie świeci się w nocy. I jeszcze że taka różnorodność wszystkiego, że można dostać oczopląsu, b nie wiadomo, gdzie strzelać wzrokiem najpierw. Poza tym: drogo. Bardzo bardzo bardzo drogo. Ale zaliczyć trzeba.



3. Poundland, odszyfrowując nazwę: teren funta. Wchodzisz, pyk, przechodzisz przez bramki i jesteś między półkami, gdzie panoszy się samozwańczy król - funt. A że król zazwyczaj jest jeden, toteż każdy produkt kosztuje funta. Funt stoi po 5 zł. Blacha z ciasta makowego, dwa zestawy silikonowych foremek (łącznie 20 sztuk) do małych muffinek, blaszana forma do trochę większych muffin, pastelowe papierki do tychże - wszystko po funcie. Ja byłam na Portobello Market, ale Poundlandy rozsiane są po całym Londynie (klik na wyszukiwarkę sklepów i w okienku wpisać London).


4. Na wskroś angielski sklepik z herbatą, w dodatku PYSZNĄ herbatą. Pakowana, sypana, w puszkach, pudełeczkach, torebkach, w czym sobie wymyślisz, w tym możesz kupić. Do tego, hm, akcesoria? - no to, co z herbatą można w czymś lub czymś, zrobić: kubki, filiżanki, imbryki, czajniki, łyżek milion, sitka. Wykaz sklepów tutaj.


5. Covent Garden Market - raj dla miłośników jedzenia na wielkim targowisku ze wszystkim, co można wziąć do ust. Stoiska ze świeżymi owocami i warzywami kontrastują z owocami morza, stoiskiem z sokiem arbuzowym i tymi przypominającymi małe restauracje, w których można kupić pyszne, ciepłe jedzenie całkiem niedrogo. Poza tym Covent Garden jest ulubionym miejscem weekendowych zakupów dla wielu brytyjskich szefów kuchni (a w Londynie restauracje ma Jamie i Gordon Ramsey, Marco Pierre White i Nigella się przewija...).


6. Dochodząc na Camdem Lock Market ze stacji metra Camden Town (albo z przystanku autobusowego o tej samej nazwie), po obu stronach ulicy ciągną się małe sklepiki prowadzone zazwyczaj przez Hindusów, w których można znaleźć prawdziwe cuda za grosze. O przepraszam, pensy. A sam Camden Market to dopiero ogromniaste skupisko wszelkich rzeczy, które można sprzedać.






Czesław Miłosz, Dolina Issy (o książce pisałam tu - klik klik!)

39 komentarze:

abbra pisze...

Fajne śniadanko :)

Bardzo mi się podoba ten sklepowy przewodnik - chętnie wybrałabym się na zakupy, szczególnie do tego sklepu z tysiącem pędzelków i foremek :) Tylko kto by mnie stamtąd potem wyprowadził ;)))

Majana pisze...

Smakowita ta granola Kuchareczko:))
A ja za Nigellą też nie przepadam,ale za Jamiem też nie bardzo ;-))
Buzia:*

kabamaiga pisze...

Mam w słoju bardzo podobną granolę, też z żurawinką :) A ja lubię Nigellę i Jamie'ego. Zauważyłam, że w książkach Nigelli są błędy podejrzewam, że głównie wynikające z tłumaczenia ponieważ na oficjalnej stronie przepisy są już nieco inne.

Maggie pisze...

W Divertimenti moglabym buszowac godzinami. Poundlandy, nazywane pieszczotliwie przez Polakow na Wyspach "funciakami", uwielbiam, podobnie jak 99p Stores (http://www.99pstoresltd.com/). A na Covent Garden Market jest nawet polskie stoisko, podobnie zreszta, jak na Borough Market (http://boroughmarket.org.uk/). Ech, nie ma co, Londyn jest doskonalym miejscem na zakupy, takze te kuchenne.

Asia pisze...

abbra - ja wyszlam z niego po półtorej godziny i nawet nie wiem jakim cudem tak dlugo tam siedzialam!
majanko - kazdy ma woje typy i to bardzo dobrz,e bo jakby wszyscy wielbili tych samych, to mielibysmy na blogach wszystkie to samo ;)
karolinko - tłumacze czasem przysypiają nad tłumaczeniem ;) Ja wyłapuję błędy w normalnych ksiazkach, zaznaczam je sobie kółeczkiem i smieją się ze mnie przyjaciele, że chyba tylko ja mam takiego świra ;)
maggie - o nie, do 99p nie doszlam! Nawet nie zauważyłam. Racja, londyn jest doskonałym miejscem na zakupy, jesli znajdzie się te wszystkie funciaki i pensiaki ;)

basia pisze...

jak wiesz,u mnie przy sniadaniu smigają platki,rozne-rozniste i owsianki ale ta Twoja granola mnie powalila! tylko ile tam tych skladnikow-polowy nie mam....

halina.do pisze...

oo super ten przewodnik :) Jadę w pn, zobaczymy co uda mi się upolować :D

Asia pisze...

halinko, ale ci zazdroszcze! chętnie wróciłabym tam jeszcze raz :) udanego wyjazdu Ci zyczę! :)

Paulina J. pisze...

Czekałam na ten poradnik! Dzięki! Nie wiem kiedy pojadę do Londynu, bo mój synek ma zaledwie 3 miesiące, ale za raz wyślę listę sklepów i listę z zamówieniem do znajomych, którzy tam mieszkają! Pozbawię się przez to obcowania z tymi cudami... ale trudno - Coś za Coś! Buźka!

Paula pisze...

świetny przewodnik Asia! i ta granola... :)

amarantka pisze...

A ja chyba też bardziej Jamiego niż Nigellę... i zdjęcia w jego książkach też bardziej mi do gustu przypadają...
Ale granolę zrobię :) bo w sumie to jeszcze się na Nigelli nie przejechałam... przynajmniej nie tak jak Ty :) ale risotto jeszcze nie robiłam i może już nie zrobię? po Twoim ostrzeżeniu :)

a ja się na razie jesienią cieszę, bo póki co - piękna jest!

Di pisze...

a ja wolę Ewę Wachowicz i jej "lekuchno mieszamy" :D ze sklepów wyszłabym podejrzana o zażywanie narkotyków :) moja babcia miała pędzelek z gęsich piór..do ciasta pędzelek :D

cudawianki pisze...

ojej, zazdroszcze tych sklepow, tu w mojej czesci wyspy nie ma nawet polowe takich!! buuuuu... garanola jest the best!!

Barbara Bastamb pisze...

Przewodnik super...a granola pyszności...pozdrawiam...

Asia pisze...

paulino - ogromnie się cieszę, że Ci tym pomogłam :)
cudawianko - a ty z anglii, walii czy szkocji? :)
Di - z gesich piór, odleciałam! :D To musiał być najbardziej wypasiony pedzelek na świecie!
amarantko - to moje risotto nigellowe to byla totalna porażka :D
paula i basta - dzięki dziewczyny! To bardzo miłe :)

pozdrawiam Was cieplo! bo i dzien cieply - letni, nie jesienny ;)

margot pisze...

kurcze , jak dawno nie robiłam granoli , a twoja wygląda wyjątkowo pysznie

ilka_86 pisze...

granola... wyobrażam sobie jej cudowny zapach:) i te ziarna w niej zawarte, całość musi obłędnie smakować:)

Unknown pisze...

i granola i covent garden, ach! pięknie zaczynający się weekend :)

Arvén pisze...

Granola - jedno fantastyczne.
Ale przewodnik po Londynie mnie po prostu rozbroił - no rewelacyjna sprawa! Zapisuję i jak tylko kiedyś się tam znajdę to na bank się przejdę :D

Asia pisze...

dziewczyny - dziękuję :)
ally - covent garden, taaak, to jest raj!
arven - och, ciesze się ogromnie :) Mnie brakuje w sieci takich przewodników. A w wielu miastach by się przydały.

Anonimowy pisze...

mnie jesień zawsze kojarzy sie z jednym ciasyem pod tytułem pleśniak...to taki rodzaj szarlotki z kakaem rodzynkami powidłem sliwkowym,,piekło sie to kiedys na okrągło, musze to zrobić kasiexa z Malinowych ogrodów

majka pisze...

Uwielbiam Twoje poczucie humoru i sposob w jaki piszesz Kuchareczko z kreseczka :) A najbardziej spodobaly mi sie te martwe punkty, ktore Ci sie wlaczaja jak ogladasz Jamiego he he :) Ja ksiazki Nigelli mam ale prawde mowiac jeszcze nic z nich nie ugotowalam (poza udkami z kurczaka i salatka do nich- polecam, sa przepyszne!). A Jamie tez ma fajne akcesoria kuchenne (kupilam sobie garnek zeliwny z jego serii :))

Granoli jeszcze nie robilam ale wodzi mnie juz na pokuszenie od dluuuugiego czasu. O tych wszystkich ksiagarniach juz nie czytam bo mi zal (cos tam)...sciska :)

P.S. U mnie ostatnio dwie paskudy-muszki robily brzydkie rzeczy na gazie, ktora byl przykryty sloik ze swiezo dokarmionym zakwasem :) Do czego to podobne... :)

Karmel-itka pisze...

z taką wspaniałą granolą może zacząc się o każdej porze roku, pod warunkiem, że będzie taka jak ta granola własnie : pełna słońca, smaku, aromatów i odpowiednich, słonecznych barw. ;]

aga pisze...

smakowita granola na smakowite sniadanko:) tak to mozna zaczynac kazdy dzien:)

Asia pisze...

kasiu, wiem co to pleśniak, kiedys go robiłam - tylko bez czekolady. Podzielam twój zachwyt, plesniaki sa przemegapyszne!
hehe, maju, ogromnie mi miło :) a jaki mnie żal ściskał jak wchodziłam do ksiegarni i zanim zdarzylam osiagnac epitafium zachwytu, wlaczalo mi sie automatyczne przypomniene "masz nadbagaż". ło cholera, jakie to było paskudne.
karmelitko - zgadza się. I anjlepeij zrobiona samemu.
aga - tak! i ja tam zaczynam, tyle że teraz z moimi wlasnymi platkami :)

Anonimowy pisze...

Ależ ja czekałam na Twój wpis z londyńskimi sklepami dla "kuchniocholików"! Dzięki za bezcenne wskazówki! Wszystko już sobie zapisałam i w listopadzie ruszam na zakupy:) Pzdr gorąco Aniado

Asia pisze...

alez ja się cieszę! :D Z tego, co widze, sporo kucharzących jedzie do londynu w najbliższym czasie. Oooooj, jak ja wam zazdroszczę, jak ja bym sie tam wróciła, nawet teraz, zaraz!

mania179 pisze...

Jej, ja tak lubię granolę! :)

chanya13 pisze...

Granola - lubię ją za chrupiące cząstki i za to, że jest tak nafaszerowana bakaliami. A przewodnik - super.

Mała Mi pisze...

Mmmm :) bardzo mi się podoba jakie plusy jesieni wymieniasz :) lubię plusy :)

Oj... przepis też mi się podoba.... :) mniam!

Asia pisze...

och, dzięki dziewczyny :0 plusy! alez ja kocham plusy! minusów nie nalezy zauważac, jak się chce mieć fajne życie... :)

anytsujx pisze...

Wygląda wyśmienicie, i jeszcze plus za żurawinę, którą mogłabym jadać garściami ... ;)

gosiaa99 pisze...

No wlasnie! nie chce nic mowic, ale mam ochote na domowe granole od roku heh ..i zawsze mi czegos brakuje..albo zapominam :( A szkoda bo wyglada wspaniale..moze sie wrescie zmotywuje ;]

Asia pisze...

robić baby, robić swoje chrupiące płatki, bo raz, że przyjemność z własnoręcznie zrobionych, to jeszcze tysiąc razy zdrowsze niż kupna!

gingerhoney pisze...

Jesień się zaczęła a ja mam ciągle zimne ręce. Zjadłabym sobie miseczkę Twojej granoli z kubeczkiem dobrej gorącej herbaty:)

Asia pisze...

ja tez mam piekielnie zimne ręce! :)
Ale to akurat się wiąże z tym, że mam zespół, no masz, nie pamiętam jak to się fachowo nazywa, ale poszłam kiedyś z tymi zimnymi palcami do lekarza i jak mi strzelił nazwą, to potem sprawdzałam w internecie co to jest, serio :D To ma fachową nazwę medyczną i z 1/4 ludzi na to cierpi. Jak tylko dogmeram się nazwy, to się tu pochwalę moim zespołem zimnych łap :)

Monika pisze...

Takie przewodniki to ja lubię! Super Kuchareczko, wielkie dzięki :)
I za pokazanie plusów jesieni też, bo ja wielka maruda pogodowa jestem.. :)))

Anonimowy pisze...

zespół Raynauda

Asia pisze...

Dziękuję :)

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails