Juliusz Machulski -
Hitman
(Agora, Warszawa
2012, s. 362)
Do biografii trzeba dorosnąć. Ja musiałam. Im się jest
młodszym (i głupszym, piękniejszym, mniej świadomym i bardziej egoistycznym),
tym bardziej ma się umysł stworzony do czytania powieści ze wszystkimi
szmerami-bajerami, dzięki którym te tytuły lądują na wysokich miejscach list
bestsellerów: wyraźnym wątkiem (góra dwoma, bo większej ilości się nie przyswoi),
punktem kulminacyjnym, wyrazistymi bohaterami i wyraźnym zaznaczeniem, który
jest dobry, a który zły.
Kiedy się jest starszym, może nie jakoś spektakularnie, ale
przynajmniej nie na tyle, by być również mądrzejszym, zaczyna się piękny czas
lubienia biografii. Kiedy kilka lat temu usłyszałam, że spodobają mi się
jeszcze książki o życiu, pukałam się w głowę i sugerowałam robić to samo
wszystkim dookoła. Ale naprawdę tak jest. Kiedyś omijałam działy ze
wspomnieniami w księgarniach szerokim łukiem, dziś biografie są jednymi z moich
ulubionych pozycji.
O tym, że Juliusz Machulski chce napisać „Hitmana”,
wiedziałam już od jakiegoś czasu i niecierpliwie przebierałam nogami na zmianę ze
sprawdzaniem na stronie wydawnictwa ile jeszcze do ukazania się książki.
Paradoksalnie, kiedy już wzięłam ją do ręki, sceptycyzm uderzył mi do głowy: no
bo czy ja wiem? Znany reżyser, ale nie wszystkie jego filmy lubię. Choć no tak,
większość była niezła. Ale znowu po co pisać książkę, jak się dobrze zna na
robieniu filmów?
Na szczęście całe to moralizatorstwo przeszło mi po
kilkunastu pierwszych stronach. Jest pięknie, jest prosto i z wielką
wrażliwością. Nie sądziłam, że Juliusz Machulski tak pięknie pisze, bo że
dowcipnie, to ciężko się nie domyślić. „Hitman” składa się z krótkich felietonów,
które poukładane są tak, że tworzą całą biografię autora. Nie nachalną i nie nabitą
datami oraz szczegółami z życia, które tylko reżyserowi wydają się istotne. Miałam
wrażenie, że pisze do mnie mały chłopiec, któremu ktoś tylko omyłkowo w
dowodzie osobistym dopisał „rok urodzenia: 1955”. Taki chłopiec, który nie
stracił zachwytu światem i który potrafi wpadać w największy na świecie
entuzjazm z powodu błahych rzeczy, na które tak zwany dorosły świat nie
przewidział poświęcania czasu.
„Hitman” zwraca się do swojego ojca nie per tato, ale po
imieniu. Janek chodź zrobimy to, Janek co o tym myślisz? Juliusz Machulski
doskonale pamięta szczegóły, które innym umykają – emocje, mniej ważne
wydarzenia, otoczenie. Jak w filmie: jest scena, są aktorzy, w tle scenografia.
Tylko dialogi są nieprzewidywalne. Choć monolog w wykonaniu autora z pewnością zasługuje
na Oscara za najbardziej dowcipny film nieanglojęzyczny.
Jest jeszcze coś. Tekst ilustrują grafiki zrobione przez córkę
reżysera, Marię Machulską-Le Méné. Są absolutnie genialne.
15 komentarze:
Rzeczywiście grafiki lubię :) Swoją drogą - bardzo lubię oglądać książki z bajkami dla dzieci, bo tam często są perełki :) Chociaż... Butenki to żadne arcydzieła, ale zawsze je lubiłam :)
Pozdrawiam
takie obrazy przypominają mi, nie wiem, czemu, lata PRL-u
Jedyna biografia, jaką udało mi się "przebrnąć", to biografia Stanisława Przybyszewskiego, a podejść do biografii w ogóle miałam kilkanaście ;] I jeśli to rzeczywiście kwestia "wieku umysłu", to się cieszę, bo jest wiele książek biograficznych, które chciałabym przeczytać, a nie daję rady, bo brakuje mi wytrwałości. Studiowanie polonistyki też temu nie sprzyja, bo jedyne, co człowiek przyswaja po sesji pełnej tekstów Franza Stanzla i innych vipów teorii, to Stephenie Meyer i romanse z kiosku ;) Jednak mam na półce domowej całkiem sporo biografii (siostra niemalże kolekcjonuje), więc liczę na to, że w końcu do nich dotrę. Albo raczej one do mnie.
Nie przetestowałam jeszcze na sobie "czytania biografii", ale za to przekonałam się ostatnio do innej formy, która wcześnie wydawała mi się szalenie nudna : wywiady rzeki. Coraz częściej sięgam po długie rozmowy wydane jako książka.
W "Hitmanie" grafiki są super:)
Pozdrawiam!
nice:-)
<3
Kredensie :) Rozśmieszyły mnie te romanse z kiosku, a myślałam, że polonistyka sprzyja ambitnym lekturom, chociaż już trzeci raz słyszę, że te studia raczej mają odwrotny efekt ;)
Miałam kupować tę książkę! Ale się powstrzymałam i w końcu kupiłam inną. Ajaj, źle zrobiłam, muszę dokupić :)
Moja babcia podbierała mi Bluszcza właśnie po to, żeby Machulskiego wyczytywać. Zapomniałam jej powiedzieć, że się całość (plus ekstra) ukazała jako książka, pewnie kupię na prezent ;)
Nie no, romanse z kiosku to może przesada, a polonistyka jest wspaniałym kierunkiem, jednak wchłanianie w ekspresowym tempie tekstów klasycznych, tekstów teoretycznych i całej masy innych "pomocy" bardzo daje się we znaki :)
Przyłączam się do tezy jako, że poloniści lubią się porządnie odmóżdżyć po sesji egzaminacyjnej, która zmusza do czytania ambitnych, BARDZO obowiązkowych ( ;) ) lektur (często są one po prostu przerostem formy nad treścią, niestety..) :)
Zaczynam nie żałować, że nie studiowałam polonistyki, choć swego czasu bardzo chciałam... ;)
gratuluję nominacji do PE! czytam Cię od dawna, bardzo przyjemnie jest to mniejsce :) zapraszam do siebie, z innej beczki, ale również trochę o żarciu a trochę o kulturze.
i kolejny list do Mikołaja muszę słać... ehhh :)
bardzo ciekawa propozycja!
tak.. ilustracje świetne :)) chyba przygarnę tę książkę w najbliższym czasie..
uściski!
J
Prześlij komentarz