Kruche i pełnoziarniste, bo takie lubi P. Albo czekoladowe, albo z ziarnami. Miały być i jedne, i drugie, ale tych pierwszych nie zdążyłam już upiec. Zamiast tego, żeby nie było za zwyczajnie, pełnoziarniste zamieniły się w ciastkowe zjawiska pogodowe, każde zyskało oczy i buzię. Czasem trochę krzywą, ale taka podobała mi się bardziej. I każda z uśmiechem w inną stronę.
Samo robienie tych ciasteczek: mieszanie, zagniatanie, lepienie, wycinanie, już rozchmurza. Nie trzeba do tego nawet ładnej pogody. Bo jak się patrzy na to, jak te ciasteczka są urocze, uśmiech przychodzi sam. I może nawet lać i grzmieć, może strzelać błyskawicami i walić gradem (wszystko w pakiecie w sierpniu).
Kij! Są uśmiechnięte ciastka, jest dobrze.
Pełnoziarniste ciasteczka na niepogodę
Składniki na ok. 60 sztuk:
- 225 g miękkiego masła
- 140 g cukru
- 1 żółtko
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 100 g mąki pełnoziarnistej razowej (może być jakakolwiek inna pełnoziarnista)
- 140 g mąki pszennej
- szczypta soli
Przygotowanie:
1. Rozgrzej piekarnik do 190 stopni C. Dwie blachy wyłóż papierem do pieczenia.
2. Masło i cukier (zwykły i waniliowy) zmiksuj na puszystą, jasnożółtą masę. Dodaj żółtko i miksuj jeszcze przez chwilę. Wsyp mąki i zagnieć na gładkie ciasto (jeśli będzie sie wkleić, dodaj jeszcze trochę mąki).
3. Posyp stolnicę mąką i rozwałkuj na niej ciasto na placek grubości 4-5 mm. Powycinaj z niego kółka z pokarbowanymi brzegami (słonka) i chmurki foremką jak na pierniczki-katarzynki. Jeśli nie masz takich foremek, słońca możesz wyciąć zwykłą szklanką, a chmurki wyciąć nożem.
4. Oczy odciśnij patyczkiem do szaszłyków (nieostrą częścią), a buzie zaznacz małym ostrym nożykiem (gładkim, bez ząbków).
5. Ułóż ciasteczka na blasze i wstaw do piekarnika. Piecz ok. 10 minut, aż do zrumienienia. Mój piekarnik ma turbodoładowanie i upiekł na rumiano w 8 minut, więc czas pieczenia bardzo zależy od piekarnika, jakiego się używa. Jeśli więc po 10 minutach ciasteczka wydadzą Wam się nieupieczone, dopieczcie do 12 minut.
Smacznego!
Chyba jeszcze nie recenzowałam niczego związanego z nauką
języków obcych. Jak widać, do czasu. Albo raczej do trafienia na niezłą
książkę. „Angielski nie gryzie” to zestaw ćwiczeń w najróżniejszej formie:
dopisywanek, połączeń, uzupełnień, wpisywania czegoś w odpowiednie miejsca,
łączenia w pary. Są też mini-dialogi, gramatyka w pigułce i spora dawka
ciekawostek i mini słowniczków na końcu każdego rozdziału. Dla tych, którzy
szybką się nudzą na kursach językowych i przy podręcznikach, w których
zazwyczaj są takie same zestawy ćwiczeń (reading, speaking, writing i do czasu
do czasu repeating i uzupełning), książka powinna być jak znalazł. Mam zresztą
mały problem z zaklasyfikowaniem tego do
książek. Bo te są do czytania, a „Angielski…” jest bardzo interaktywny, suchego
tekstu jest tam niewiele, w większości to ćwiczenia. Podręcznik – też raczej
nie. To już bardziej coś na kształt zeszytu do ćwiczeń, tyle że w mniejszym
formacie (A5) i lżejszy. Sprawdziłam, idealnie mieści się do torebki. Wypróbowałam
go też od strony praktycznej – na sobie i kilku osobach, które ostatni raz na
lekcji angielskiego były parę lat temu. Działa, i to w dość zaskakujący sposób:
ludzie sami, z ciekawości rozwiązywali ćwiczenia. Kiedy się znudzili,
odkładali, po czym za jakiś czas ponownie otwierali, coś wpisywali. Często nie
po kolei, pomijając niektóre strony, by potem do nich powrócić. Na tym chyba
polega fenomen tej książki-nieksiążki. Można zrobić z nią co się chce, bez
sztucznie narzuconego rygoru kolejności, dzięki czemu nauka języka staje się
zabawą. A dodatkowo naprawdę duży plus za to mieszczenie się w torebce.
Dziś wyjątkowo bez cytatu. Myślę, że sami dojdziecie czemu, po recenzji :)
Agata Nowak –
Angielski nie gryzie!
(wyd. Edgard,
Warszawa 2011, s. 170)
