Były już kwadratowe truskawki, kwadratowe jagody, kanciaste morele i śliwki. W tym miesiącu są kwadratowe orzeszki. Kwadratowe, bo wypieczone w kuchni do kwadratu, czyli moim i Oliwki cyklu. A zaczęło się od maila: Oliwko, będę piekła w niedzielę, nie chciałabyś razem ze mną...? I tak sześć miesięcy temu powstała pierwsza Kuchnia do kwadratu, czyli pora na sezon. Idea jest prosta. Obie umawiamy się na motyw przewodni - jako że kwadratowa kuchnia jest sezonowa, głównym składnikiem jest zawsze coś bardzo charakterystycznego dla danego miesiąca. A żeby nie było zbyt prosto, fundujemy sobie niespodziankę: nie zdradzamy przepisu. Ba, nie zdradzamy sobie żadnych szczegółów poza głównym produktem. Rzucamy tylko hasło - tak jak w tym miesiącu: orzechy, ciasto. Po czym pichcimy. W tym samym czasie, każda w swojej kuchni. W mojej, przepełnionej książkami i oliwkowej, pachnącej cynamonem. Do ostatniej minuty przed opublikowaniem przepisów ja nie wiem, co przygotowuje Oliwka, a Oliwka - co piekę ja.
Tym samym drzwi do listopadowej kwadratowej kuchni zostają otwarte!
Hasła na ten miesiąc: orzechy i ciasto. A że zaczyna mi się udzielać świąteczny nastrój i coraz bardziej tęsknię za śniegiem (bo przecież już powinien być!), wyszperałam z szafki szklany słoiczek ze złotą nakrętką i naklejką z napisem „przyprawa do piernika”. Z innej szafki – miód, którym polepiłam sobie palce. Do tego kakao, ciemne, prawdziwe, którego już sam zapach rozgrzewa. I jeszcze migdały – samodzielne wyłuskane z twardych skorupek, uprażone, pachnące.
Aach!
Przepis na ciasto wyszperałam z „Ciast, ciastek i takich tam” Agaty Królak. Mocno napaliłam się na tę książkę i od pierwszej chwil jestem nią oczarowana. Jest idealnie w moim stylu. Aż do bólu prosta i kochana. Ciepła jak kruszonka, która dlatego jest najlepsza, bo „każdy ją lubi”. Wsadzam nos w książkę i włączają się czary-mary, bo czuję zapach czekolady, kakao, ciepłego mleka i pieczonych jabłek z miodem. Powrót do smaków dzieciństwa w najlepszym wydaniu: z palcami poklejonymi rozpuszczonym cukrem, mąką na nosie i policzkom upapranym kremem od wylizywania miski. W książce nie ma zdjęć ciast, są za to rysunki, które już same w sobie są mistrzostwem świata. Bo są krzywe. Kanciaste. Proste. Czasami nawet brzydkie. Ale jednocześnie są najcudowniejszymi dziegciowymi bazgrołami na świecie. Tak jak przepisy (perełki: kasimamyciasto, błotnik, ciągnik, japka pieczone, bułaski, brałni), choć tutaj grzecznie uprzedzam, że żeby z nich korzystać, trzeba się trochę znać na rzeczy, bo niejednokrotnie brzmią one tak jak przepis na makowszczyk: „Się bierze ubija białka od jajek, żeby było takie puszyste. Wszystko się miesza i na końcu te białka się dodaje, a żółtka wcześniej, hehehehe i do piekarnika na nie wiem ile, na oko; jak się spali, znaczy, że za długo”.
Bardziej pociesznie nie może być :)
Nie byłabym sobą, jakbym nie pokombinowała z przepisem. Z oryginału z książki wyrzuciłam niektóre składniki, dodałam inne, zmieniłam proporcje i z tego, co miało być okrągłym murzynkiem, wyszedł mi podłużny piernik. Bardzo puszysty, miękki i aromatyczny.
Piernikowy murzynek
przepis szklankowy :)
Składniki:
- ¾ kostki margaryny (150 g)
- 1 i 1/3 szklanki cukru
- 3 łyżki kakao
- 3 łyżki oliwy z oliwek
- 1 łyżka miodu
- 1/3 szklanka wody
- 2 jajka
- 2 szklanki mąki
- 1 łyżka proszku do pieczenia (tak, łyżka, nie łyżeczka)
- 2 łyżki przyprawy do piernika
- ½ szklanki posiekanych migdałów + kilka do odłożenia na wierzch
Przygotowanie:
Margarynę, kakao, cukier, oliwę, miód i wodę włóż do garnka, rozpuść na małym ogniu, mieszając – nie gotować, bo się zważy. Pozostaw do wystygnięcia, mieszając. Do letniej masy dodaj 2 żółtka, mąkę, przyprawę do piernika i proszek do pieczenia. Wymieszaj. Z białek ubij pianę, dodaj do masy, wymieszaj łyżką. Na koniec wymieszaj z posiekanymi migdałami. Przelej do formy, na wierzchu poukładaj całe migdały. Piecz 40 minut w 180 stopniach C.
Pycha mniam, smacznego!
Ildiko Boldizsar, Katalin Szegedi – Narodziny księżniczki
Pozostając w dzieciowym klimacie (ostatnio w ogóle mam jakiś dzieciowy maraton: zaczęło się kolejnymi ciasteczkowymi warsztatami dla dzieci, później dzieciowa książka z przepisami, a teraz dzieciowa literatura), ale klimacie bynajmniej nie infantylnym – kolażowe księżniczki. Już wyjaśniam o co chodzi. Zainteresowałam się Narodzinami księżniczki, bo to kolejna pozytywnie pokręcona książka. Zrobiona kolażem: tradycyjne rysunki mieszają się w dwuwymiarze z prawdziwymi przedmiotami: guzikami, kawałkami sznurka, ususzonymi kwiatkami, urywkami kartek. Te różne skarby dostaje każda dziewczynka przy narodzinach – razem z innymi ważnymi podarkami, jak radość, miłość, dobroć. To tak, jakby przy narodzinach każdej dziewczynki rozbrzmiewały fanfary na jej cześć, wszystko kwitło, buchało radością i uśmiechało się najszerzej jak tylko się da. Taki hołd złożony małej kobiecości.